kapadocja - 2010-10-08 10:22:51

Schody ciągnęły się w nieskończoność. W górę. W górę. Stromą spiralą lepkich stopni prowadziły chyba pod same gwiazdy.  Zapaliłem zapałkę. Zostały jeszcze trzy… Chybotliwy płomyk został otoczony złowrogimi cieniami. Odgłos kapania był coraz bardziej irytujący. Spojrzałem pod nogi… Moje glany aż do kostek utaplane były w gęstej, krzepnącej już krwi. Wrzasnąłem i rzuciłem się do tyłu. Przylgnąłem do zimnej ściany. Zapałka z cichym sykiem wpadła do brunatnej posoki. Serce w piersi kołatało mi jak szalone. Miałem wrażenie, że słychać  je  przynajmniej na kilometr. Starałem się uspokoić oddech. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech. Wdech. Wydech. Wydech. Zimny powiew musnął mój kark. Zacisnąłem dłoń w miejscu, gdzie powinien być mój glock i zakląłem szpetnie w myślach; musiałem go zgubić spadając ze schodów. Tuż za mną rozległ się głuchy warkot. Odwróciłem się odskakując. W panice próbowałem przeniknąć wzrokiem panującą niepodzielnie ciemność. Uderzyłem główką zapałki o zmiętą siarkę na boku zgniecionego pudełka. Dwie… Tuż przede mną rozwierała swe upiorne szczęki olbrzymia paszcza najeżona ostrymi jak brzytwy kłami. Wyrastała z brzucha stojącego naprzeciw mnie potwora. Miał nie mniej niż dwa i pół metra wzrostu. Każdą z uzbrojonych w potężne pazury łapą mógłby giąć stal. Jego łeb, ten osadzony na karku, był groteskowy, przerażał; wyglądał jakby ktoś pysk wściekłego wilka umieścił na ludzkiej twarzy wykrzywionej szaleństwem. Krzyk zamarł mi gardle. Puste oczodoły ziały ciemnością, lecz wydawało mi się, że tym okropnym spojrzeniem przewiercają mnie na wylot.

Był wielki… Był straszny… I był… kamienny. Podszedłem bliżej i dotknąłem rzeźbionego torsu. Gładki, zimny granit. Światło zapałki zamigotało niespokojnie. Wtedy on ruszył… Ogień zgasł. Zamknąłem oczy czekając na jeden jedyny, pierwszy i ostatni zarazem cios. Ale ból nie nadchodził. W oddali słyszałem tylko to niemiłosiernie irytujące kapanie. Odetchnąłem i zaraz znowu zamarłem w bezruchu. Paraliżujący strach kazał mi siedzieć cicho. Wydawało mi się, że nawet wypuszczane z płuc powietrze powoduje zbyt dużo hałasu. Powoli uspokoiłem się na tyle, na ile możliwe to było w tej niepojętej sytuacji. Znów zacząłem wspinać się po krętych schodach za towarzyszy mając jedynie Ciemność i jej brata- Strach.

Nie wiem ile szedłem… Godzinę? Dwie? Piętnaście minut? Nie miałem pojęcia. Chciało mi się wyć. Nie miałem siły iść dalej, ale, dzięki Bogu (Temu, który akurat słuchał), ludzie przejawiają niesamowity wręcz upór w utrzymywaniu się przy życiu. Przygryzłem dolna wargę i zrobiłem kolejny krok naprzód. Usłyszałem skrzypnięcie. Długie, przeciągłe, przypominające nadepniętego na ogon kota. Serce podskoczyło mi do gardła. Drżącymi dłońmi wyjąłem z kieszeni pogięte pudełko i potarłem o nie przedostatnią zapałką. Tuż przede mną otwarły się małe, niezauważalne w ciemnościach drzwiczki. Z braku lepszych pomysłów przekroczyłem próg. W oddali coś połyskiwało. Ruszyłem w tamtą stronę, noga za nogą, bez nadziei, ale z uporczywą chęcią wyjścia ze wszystkiego jeśli nie cało, to w przynajmniej na tyle dużym kawałku, aby się można było wylizać. Moich uszu dobiegł cichutki dźwięk. Miły, łagodny i zupełnie niepasujący do tego koszmarnego miejsca. Delikatne stuk-stuk wygrywające dziecięcą melodyjkę. Miałem wrażenie, że pomimo stawianych przeze mnie kroków ani dźwięk ani to dziwne lśnienie nie były bliżej. Przyspieszyłem, by w końcu ruszyć biegiem. Im dłużej biegłem, tym bardziej byłem wściekły. Zwolniłem. Upadłem bez tchu na kolana, wycieńczony, płacząc jak niemowlę. Przestrzeń wokół mnie pojaśniała i zaczęła się poruszać. Po chwili klęczałem nie w środku ciemnego pomieszczenia, a na starym, dziecięcym dywanie. Był błękitno-szary. Wyblakłe, uśmiechnięte pajacyki trzymały czerwone balony. Dźwięk pozytywki był głośny, lecz nie przeszkadzał, był po prostu częścią tego pokoju. Tuż przede mną stał duży zegar ze świecącą, okrągłą tarczą. Nie miał wskazówek ani liczb oznaczających godziny. Po prostu tykał popędzany huśtającym się za szybką wahadłem. Zauważyłem ruch po mojej lewej stronie. Odwróciłem powoli głowę. Na komódce siedział upiorny pajac ze szklanymi, świdrującymi oczami. Machał rękami i nogami otwierając przy tym i zamykając działające jak gilotyna usta. Wstałem, niepewnie trzymając się na nogach i podszedłem do niego. Poruszał się w takt muzyki płynącej ze stojącej obok niego pozytywki, na której tańczyła niewielka baletnica w wypłowiałej, różowej sukience. Chciałem zamknąć wieko grającego pudełeczka. Wtedy pajac otworzył szeroko usta i wysunął obie ręce próbując złapać mnie za szyję! Odskoczyłem do tyłu. Z jego szklanych oczu popłynęła czarna posoka, tancerka zaczęła wirować coraz szybciej, szybciej i szybciej. Trzasnęło. W pozytywce pękła sprężyna. Baletniczka zatrzymała się twarzą zwrócona w moja stronę. Nastała śmiertelna cisza. Aż dzwoniła w uszach. Pajac zwisał  bezwładnie. Odwróciłem się i spojrzałem na zegar. Wahadło przestało się poruszać. Usłyszałem chrobot. Potem dźwięk wybijanej godziny. Gong odbijał się echem po całym pomieszczeniu. Nie widziałem ścian… Pokoik był mały… na pewno?! Nie było ścian!!! Wszędzie wokół była tylko smolista ciemność. Tylko to miejsce, w którym się znajdowałem emanowało słabym, zielonkawym światłem. Ciche chrobotanie powtórzyło się. Małe drzwiczki, które powinny kryć za sobą zegarową kukułkę otwarły się  ze zgrzytem wysuwając nadgniłą twarzyczkę kilkuletniego dziecka. W pustym oczodole uwijały się tłuste, białe larwy, cmokając i mlaskając obrzydliwie. Drugie oko było zamknięte, lecz sądząc po poruszającej się powiece robaki również i tam się już dostały. Opanowała mnie fala nudności. Zwymiotowałem. Potem znowu. Klęcząc otarłem usta rękawem postrzępionej koszuli. Spojrzałem do góry. Powieka trupka uchyliła się ukazując błękitne, przekrwione oko. Główka uniosła się i dziecko uśmiechnęło się.
- Pobaw się ze mną- wyciągnęło ponadgryzane kikuty rączek ochlapując mnie ropą, krwią i tłustymi robalami. Odsunąłem się na czworaka. Oparłem się o coś.

Ktoś poklepał mnie po ramieniu. Z przerażeniem odwróciłem głowę. Za mną stał uśmiechnięty porcelanowy pajac. Trzymał w ręku zapałkę. Odruchowo włożyłem dłoń do kieszeni. Była pusta…

przegrywanie kaset vhs białystok fotowoltaika gdańsk