Ogłoszenie

Witamy na Forum "Rycerze y Kupcy"!

Linki:

- Regulamin Forum
- Dzielnica Mieszkalna (Przedstaw się tam koniecznie!)
---> -AKTUALNE SPOTKANIE KLUBU <---
- Administracja Forum
- Giełda Forumowa

Napisz odpowiedź

Napisz nowego posta
Opcje

Kliknij w ciemne pole na obrazku, aby wysłać wiadomość.

Powrót

Podgląd wątku (najnowsze pierwsze)

Alcarion
2010-10-10 21:58:14

Dziękuję za to opowiadanie dzięki któremu spędziłem miło niedzielny wieczór Mam nadzieję, że będzie jakaś kontynuacja historii Sylwana?

MARDUK
2010-10-10 12:50:27

Fajne opowiadanie RYKWA Mroczny klimacik Vampira fajnie zachowany, no i sama Częstochowa fajnie opisana

kapadocja
2010-10-09 20:29:13

a już myślałam, że znalazł się taki, co przebrnął

michau5300
2010-10-09 20:12:41

I to dużo dłuższe Jak będę w stanie do tego odpowiednim to się za to zabiorę i może nawet napiszę coś bardziej twórczego do tego xD

Edit: Wytrwałem Wrażenia całkiem pozytywne, najbardziej podobał mi się fragment z ratuszem- latarnią morską
Chociaż gucio frytki i pkp też fajnie opisane

kapadocja
2010-10-09 18:23:03

Jeżeli wytrwacie, to zapraszam do lektury. Odgrzane opowiadanie z dolnych partii dysku twardego. Konradzie, Michaule, już dłuższe, zgodnie z życzeniem.

Nadmieniam, że wszystkie prawa autorskie należą tylko i wyłącznie do mnie, powielanie mojego tekstu i puszczanie go jako swój w najmniejszym nawet stopniu nie ujdzie nikomu płazem. Osobiście wątpię, by cokolwiek takiego miało miejsce, ale wolę dmuchać na zimne

kapadocja
2010-10-09 18:20:39

najmniejszych wątpliwości, że ma do czynienia z wampirem. Poza tym, po strzale w udo przeciętny człowiek leżałby na ziemi i kwiczał, a nie zbliżał się do niego drastycznie sprężystym krokiem drapieżnika, kryjąc się za drzewami i nagrobkami. 
- Oczywiście, że nie
- To o co ci chodzi? Znam cię w ogóle?
- Nie znasz. I ja ciebie też wolałbym nie znać. Sorry stary, ale po burdelu, jaki zrobiłeś w Parku Jasnogórskim nie mogę tak po prostu ci powiedzieć nie rób tak więcej. Rada jest potwornie wkurzona o ten cały incydent. Osobiście nic do ciebie nie mam, to nic personalnego. Nawaliłeś i muszę cię zabić, trudno. – dopiero teraz Seweryn poczuł prawdziwą grozę sytuacji. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że ma przed sobą istotę stworzoną do mordowania takich jak on. Łamiących Prawo. Od ich wyroków nie było odwołania.
- Może dla ciebie trudno, ja tam do swojego życia jestem cholernie przywiązany. – mruknął sam do siebie rozglądając się za możliwą drogą ucieczki
- Jak każdy – szept, który rozległ się przy lewym uchu Seweryna był bardziej złowieszczym odgłosem, niż jakikolwiek inny możliwy. Tylko błyskawicznemu refleksowi zawdzięczał zachowanie głowy na karku. Kula przeznaczona dla jego skroni trafiła go w ramię, prawie ostatecznie pozbawiając ręki. Przeskoczył za kolejną płytę.
- Przecież posprzątałem. Nie zostawiłem śladów! – głos stawał się histeryczny
- No widzisz… Nie zauważyłeś jednego w krzakach. A on ciebie i owszem. I nagrał cię. A potem umieścił nagranie w Internecie. Myślisz, że prosto zatuszować takie gówno?!
- RYKWA… - szepnął Seweryn. Drzewo, za którym siedział rozprysło się w drzazgi. Z czego ten facet strzela?! Z rakietnicy?! Desert Eagle Sylwana namierzył cel. Ta największa na świecie armata, jaką człowiek skromnie ochrzcił pistoletem, splunęła ogniem i wbiła swoje wirujące żądło w plecy uciekającego Seweryna. Wampir przewrócił się, ale uparcie próbował się odczołgać gdzieś dalej.
- Zdechłbyś wreszcie – warknął Sylwan odgarniając z twarzy kosmyki jasnych, sięgających mu do ramion włosów. Podszedł do Seweryna. Były Esbek spojrzał na niego z bólem wypisanym na poznaczonej sinoniebieskimi żyłkami bladej twarzy. Sylwan oddał ostatni strzał i leżący na ziemi zapłonął na ułamek sekundy błękitnym ogniem, który dokładnie strawił całe jego ciało. Pozostał po nim tylko złotawy pył, który zaczął unosić się w niebo, rozwiewany wiatrem. Sylwan zgarnął trochę złotego piasku i szybko ruszył w stronę swojego samochodu. Policja pewnie już tu jedzie, więc musiał się naprawdę spieszyć.

Droga do Katowic była szybsza niż z nich. Głównie dlatego, że Sylwan odwiedził hotel jedynie na krótką chwilę potrzebną, aby zabrać swoje rzeczy i zapłacić rachunek i od razu ruszył z kopyta na prawdziwy Śląsk. Samochodów było niewiele, bardziej już wczesna niźli późna pora nie sprzyjała podróżom, więc Sylwan pruł dość ostro, zwalniając tylko wtedy, gdy naprawdę było trzeba. Deszcz zaczął mocniej bębnić o dach, wycieraczki pracowały na coraz szybszych obrotach. Po niespełna czterdziestu minutach od opuszczenia Miasta Świętej Wieży wampir minął znak informujący, że wjechał do Katowic.  Z głośników popłynął głos Alice Cooper radośnie informujący, że „Schools out for Summer”. Sylwan uśmiechnął się pod nosem. W sumie lubił ten kawałek. Na dobrą sprawę nie było tak najgorzej. Zobaczymy jeszcze jak przebiegnie jutro rozmowa z Praetorianinem. Zależy od humoru Lazarusa. Bądź co bądź był już na stołku piętnaście lat, przed nim kolejne dziesięć. Nie powinien czuć się specjalnie zagrożony czy zobligowany do pokazania wszystkim swojej arcyskuteczności w utrzymywaniu w ryzach i porządku wampirów podległych jego jurysdykcji terenów. Jedynym problemem było to, że arcyskuteczność i akuratność były jego sposobem na życie… Radio w samochodzie jak zawsze miało doskonałą receptę na aktualne zmartwienie Sylwana. Wesoły śpiew pana z Foghat wzywający do „slow ride, Take it easy” wprawiły wampira w prawie dobry nastrój. Zaczął nucić pod nosem razem z wokalistą czekając na zielone światło. Minął ulicę Stawową i skierował się w stronę Mariackiej, gdzie wynajmował pokój z kuchnią, taka kryjówka na wszelki wypadek. Mieszkanie znajdowało się w podwórku – studni w jednej z kamienic, w której, oprócz głuchej staruszki, starszej chyba nawet od Sylwana, sąsiadował jedynie z burdelem i kasynem. Hałas w nocy komu jak komu, ale jemu nie przeszkadzał, za to za dnia miał zapewniony święty spokój, no i dodatkowo budynek był nieźle chroniony zarówno przez miejscowych osiłków, jak i przekupioną i często bywającą tu policję. Zaparkował w swoim stałym do tej czynności miejscu w cieniu starego klonu, spojrzał na stary, wiecznie remontowany kościół w stylu gotyckim wieńczący koniec ulicy i zniknął w drzwiach kamienicy.

U Jeremiego zjawił się już pół do ósmej. Siedział w niewielkim saloniku, jednym z trzech w willi starego wampira i pił kawę. Jeremi może i był jaki był, ale kawę miał najlepszą na Śląsku. W końcu pan domu zaszczycił go swoją obecnością. Usiadł w secesyjnym fotelu kremowej barwy naprzeciw Sylwana i wyciągnął rękę po przygotowaną przez swojego bratanka teczkę. Przejrzał napisany raport, otworzył kopertę ze złotym pyłem i uśmiechnął się.
- Cieszę się, że udało ci się wszystko załatwić tak szybko i sprawnie. Z resztą, nawet przez chwilę nie wątpiłem, że będzie inaczej – podkręcił wąsa. Miał poważną jak zawsze twarz. Na oko wyglądał na trochę ponad czterdzieści lat. Długie do ramion, siwiejące pasmami włosy układały się miękkimi falami. Spod krzaczastych brwi spoglądał na Sylwana stalowej barwy przenikliwymi oczami. Wąski nos dodawał całości postaci jeszcze większej ostrości i drapieżności.
- Lazarus będzie gościł u ciebie?
- Lazarus? Ach, Lazarus… Nie, Lazarus już opuścił Śląsk…
- Ale mówiłeś, ze ma dzisiaj przyjechać. Przez telefon – Sylwan wysunął kciuk, wskazujący i mały palec, zaciskając pozostałe dwa i pomachał dłonią imitującą słuchawkę telefonu.
- Naprawdę? To możliwe.
- Mówiłeś, że chce zobaczyć raport i tak dalej. Że mocno zainteresował się sprawą.
- Sylwanie, Sylwanie. Musisz się jeszcze naprawdę wiele nauczyć o polityce. Lazarus nawet nie wiedział o tym przykrym incydencie. Dołożyłem wszelkich starań, aby tak się stało. Jesteś jeszcze młody i wyolbrzymiasz niektóre rzeczy. Ja z kolei troszkę może minąłem się z prawdą.  Gdyby ten twój – spojrzał w raport – Seweryn Roztocki zabił w równie spektakularny sposób jeszcze z dziesięć osób, to może wtedy Lazarus by się tym zainteresował. A tak to był tylko i wyłącznie twój problem. A że twoje problemy, mój drogi, są również moimi, postanowiłem dopomóc ci nieco poprzez wykorzystanie niektórych swoich znajomości oraz przez zdopingowanie do szybszego działania. Chciałem, żebyś jak najszybciej rozwiązał tę męczącą nas wszystkich sprawę, abyś mógł wrócić tutaj możliwie najprędzej. Abyś mógł wraz ze mną świętować mój sukces, a przez to sukces całego Rodu. Teraz, kiedy już zostałem przez Lazarusa oficjalnie mianowany Diukiem Śląska myślę, że powinniśmy bardzo poważnie pomyśleć o twojej karierze, nie uważasz? – Sylwan czuł się wykorzystany w sposób bardzo jednoznaczny, przywodzący na myśl ssaki leśne w krótkich spódniczkach, kabaretkach i na niebotycznie wysokich obcasach. RYKWA… Jego myśl była bardzo precyzyjna, krótka i wyrażała wszystkie kłębiące się w nim emocje. Znowu dał się nabić w butelkę. Znowu…

kapadocja
2010-10-09 18:17:36

środka. Grunt, to uważnie śledzić każdy krok, aby nie pomylić tropów. Tak naprawdę duchowe śledztwo było milion razy trudniejsze do zrealizowania niż zwykły pościg, z odnajdywaniem odbitych podeszew buta, ułamanych gałązek i strzępów odzieży na krzakach. Sylwan szedł tropem jak pies, ale nie daj Boże zboczyć z kursu… I trzeba wszystko zaczynać od początku. Pierwsze, co uderzyło Sylwana w tym miejscu to bardzo intensywny zapach strachu, złości, krwi i śmierci. Zacisnął dłonie i tym razem już ogólnodostępnymi zmysłami skierował swoje kroki do pokoju na górze, skąd słodkawy zapach uchodzącego życia dochodził najsilniej. Sylwan stanął w drzwiach; białe ściany pokoju zbryzgane były krwią aż po sufit. Pod tym wątpliwym freskiem siedział na krześle młody człowiek, oparty plecami o ścianę, którą zdobił swoim wnętrzem. Wpatrywał się zdziwiony w dziurę ziejącą w jego czaszce dokładnie pomiędzy oczami. Wyglądał trochę jak groteskowy arlekin; blady, o mocno pomalowanych oczach, ciemnych wargach i czarnej łzie namalowanej rozpuszczonym prawdziwymi łzami makijażem. U jego stóp leżała około pięćdziesięcioletnia kobieta. Miała rozrzucone dłonie, twarz skierowaną w stronę drzwi. Otwarte oczy pełne były zastygłego w nich przerażenia i grozy. Z uchylonych ust ciekła strużka krzepnącej powoli krwi. W jasne włosy kobiety wplatał zgrabiałe palce starzec o twarzy pomarszczonej tak bardzo, że nawet enty przy nim uchodziły za maniaków botoksu.  Chlipał cicho, dusząc cierpienie w wątłej piersi. Sylwan spojrzał na puste, szpitalne łóżko i przeniósł wzrok na powrót w stronę starca. Ten zauważył go dopiero po chwili. Zasłonił przedramieniem twarz, w desperackim geście obrony i zaszlochał ponownie. Opuścił rękę. Właściwie i tak było mu wszystko jedno.
- Kim jesteś? Ducha minionych świąt już witałem – gorycz w głosie starego człowieka była namacalna.
- Mówisz o nim? – Sylwan przyklęknął na jasnym parkiecie i pokazał człowiekowi rysunek.
- O nim. – Sylwan przytaknął i przeniósł zaskakująco lekkiego staruszka z powrotem na łóżko.
- Jeśli mi powiesz dokładnie kto to jest, czego chciał i gdzie może być teraz, to przysięgam, że do rana będzie to bardzo martwy duch minionych świąt. I jedyne następne, jakie będzie obchodził, to będzie święto zmarłych.
- Masz dziwne oczy, wiesz? Jak ten czerwony diabeł.
- Powiedzmy, że nasze piekła sąsiadują ze sobą. – spojrzał na zegarek – Musisz się pospieszyć, nie ma wiele czasu. – starzec kiwnął głową.
- W sumie, co mi zależy. Seweryn Roztocki. Tak się nazywał w latach pięćdziesiątych. Był bardzo obiecującym oficerem SB; młody, ambitny, bezwzględny i niezwykle pomysłowy. Tropił byłych Akowców jak świnia trufle. Ja, Robert i Maria należeliśmy do Podziemia. Zadaniem naszej małej grupy była likwidacja Roztockiego. Musieliśmy zagrać jego kartami: szpiegostwem, inwigilacją, dokładnym poznaniem i zdobyciem zaufania. Do tego idealnie nadawała się Maria. Słodka, urocza, piękna młoda kobieta. Bardzo szybko owinęła sobie Seweryna wokół palca. Szalał za nią, zakochał się jak sztubak. W listopadzie 1952 roku zdecydowaliśmy, że jesteśmy gotowi; dzięki Marii mieliśmy dostęp do innych czerwońców, sporo informacji o nich, o ich rodzinach. Seweryna czas nadszedł. Maria i Roztocki mieli iść tego wieczora do teatru. Znaliśmy dokładnie drogę ich powrotu. O umówionej godzinie ruszyliśmy spod kościoła świętego Zygmunta alejami w kierunku Jasnej Góry. Pamiętam jak dziś, noc sprzyjała takim akcjom, była ciemna i  bezksiężycowa. Gdy dojeżdżaliśmy do linii tramwajowej zobaczyliśmy nasz cel. Robert zatrzymał auto – trzeba przyznać, był świetnym kierowcą – Maria padła na ziemię, ja oddałem dwa strzały. Dwa cholernie dobre strzały, prosto w jego klatkę piersiową. Nie miał prawa tego przeżyć. Padł na ziemię, Maria wsiadła do samochodu i odjechaliśmy czym prędzej. Aż tu nagle zjawia się ten przeklęty szynszylek i tonem przyjacielskiej pogawędki oznajmia, że szuka pozostałej dwójki aby wyrównać rachunki. – głos starca słabł coraz bardziej. Po przeoranym  zmarszczkami policzku popłynęła pojedyncza, cicha łza. Stary człowiek spojrzał Sylwanowi prosto w oczy z wyrazem determinacji. Złapał go za rękę i zacisnął na niej kościste palce.
- Obiecaj mi, młody człowieku, że zrobisz to, co powiedziałeś, że zrobisz.
- Masz na to moje słowo, chociaż w tych czasach to, niestety, niewiele.
- Nie okłamuje się umierającego. Czuję, że mnie nie okłamujesz. Seweryn zabrał mi wszystko, co miałem. Mojego wnuka, córkę. Wnuk chodził do liceum plastycznego, wiesz? Bartek naprawdę miał talent. Potrafił narysować właściwie wszystko, co tylko chciał… I tak nieźle sobie radził jak na chłopca w jego wieku, który wychowywał się bez ojca. – Sylwan nie zamierzał przerywać starcowi. Nie miał serca. Parę minut nie stanowiło już różnicy. Wystarczy, że staruszek poda mu konkretne adresy.
- Roberta możesz wykluczyć.  – widać, że stary przełamał się. Jego głos nabrał mocy i dystansu.
- Jego na pewno nie odwiedzi, bo nim zajęli się kumple tego czerwonego hochsztaplera w latach sześćdziesiątych. Pojechał do Marii – Sylwan drgnął – och, nie przejmuj się. Spokojnie mogłem sobie pozwolić na krótką nostalgię. On nic nie jest w stanie jej zrobić, bo…

    Seweryn nie miał problemu z odnalezieniem numeru 79. Cmentarz im. Św. Rocha.
- Psiakrew! – zaklął i przeskoczył zamknięte ogrodzenie. Ruszył alejkami rozświetlonymi jeszcze gdzieniegdzie palącymi się zniczami. Najstarsze nagrobki otuliły się płaszczem z mchu, kamienne posągi zdawały się wodzić oczami za przechodzącym obok wampirem. Alejka dwunasta. Sprytny suczy syn. Grób Marii znalazł bez żadnej trudności. Umarła w 1952. W grudniu. Usiadł na kamiennej ławeczce przed granitowym nagrobkiem, pochylił się do przodu, zdjął kapelusz i oparł łokcie na kolanach. Z kamiennego zdjęcia patrzyła na niego ta sama piękna, młoda kobieta, dla której kiedyś zrobiłby wszystko.  Chciał zadać jej tyle pytań. Owszem, chciał się również zemścić za zdradę, ale zdecydowanie ważniejsza dla niego była odpowiedź na pytanie dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Ktoś ją przymusił? Przecież był w stanie obronić ją przed wszystkim i wszystkimi. Sama chciała jego śmierci? Taka wersja wydarzeń nie mieściła się w głowie Seweryna. To nie mogła być prawda, pamiętał doskonale łzy w jej pięknych oczach. Pamiętał drżące wargi. Pamiętał żal malujący się na bladej twarzy, gdy samochód niknął w mroku bezksiężycowej nocy.

    Staruszek rozkaszlał się okropnie. Atak trwał jakiś czas. Sylwan podał mu chustkę. Człowiek otarł usta barwiąc krwią biały materiał.
- bo Maria nie żyje od prawie sześćdziesięciu lat. – dokończył
- Leży na cmentarzu im. Św. Rocha, aleja dwunasta. Nie potrafiła sobie z tym wszystkim poradzić, powiesiła się na strychu w domu dziadków miesiąc po egzekucji. Wydaje mi się, że ona też coś czuła do tego potwora. Jedź już do swojego ptaszka, bo ci ucieknie. Ale zanim wyjdziesz, mam do ciebie prośbę. Mnie nie pozostało już wiele. Córka i wnuk byli wszystkim, co miałem. Nie chcę do końca życia, jakkolwiek krótko by ono nie trwało, żyć w jakimś przytułku, gdzie będą mnie traktować gorzej niż psa w schronisku. Leżenie tu, bezwładnie i sikanie pod siebie jest dostatecznie upokarzające. Na pewno znasz mnóstwo sposobów na zabicie człowieka, inaczej nie ścigałbyś Seweryna. – Sylwan tylko kiwnął głową. Kark starego człowieka był kruchy jak zapałka i poddał się z łatwością. Wampir zamknął mu oczy, póki mięśnie jeszcze nie stężały i wyszedł z domu. Wsiadł do samochodu. Przemalowaniem go i przekręceniem tablic rejestracyjnych zajmie się później. Teraz wstukał w GPS hasło cmentarz św. Rocha i zapalił silnik. Włączył telefon komórkowy. Zignorował wszystkie smsy o treści „ktoś dzwonił” i zadzwonił do Mateusza, jednego ze swoich ludzi.
- Co tam szefie?
- Sprawdź mi kogoś.
- Się robi, tylko kompa odpalę. Kto to?
- Wpisz w naszą bazę „Seweryn Roztocki”. Masz?
- Chwila. Nie mam tu takiego. To jego ludzkie imię?
- Tak. Nierejestrowany?
- Na to wychodzi. Przemieniony nierejestrowany. To ci gratka.
- Tak, tak… Zatem nikt się o niego nie upomni. No bo jak nie zarejestrowany…
- To nie istnieje, tak szefie?
- Dokładnie. Dzięki Mateuszu
- Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość.
Czyli ktoś, Sewerynie, musiał cię capnąć, zanim wyzionąłeś ducha… Tylko kto? Ech, chłopie, masz więcej kłopotów, niż prezes PZPN. Zatrzymał się kawałek od cmentarza.

    Seweryn pusto gapił się na zdjęcie. Nigdy, no, może poza momentem swojej własnej śmierci, nie czuł się tak bardzo oszukany. Tyle pytań pozostanie na zawsze bez odpowiedzi. Jak umarła? Napisano, że tragicznie, ale czy to znaczy, że miała wypadek? Dopadł ją ktoś z jego branży? Z zamyślenia wyrwał go huk i ból w lewej łopatce. Świat jakby zwolnił. Seweryn odwrócił się w stronę strzelającego samemu jednocześnie łapiąc za broń. Wyszarpnął pistolet z kabury, ale napastnik był szybszy i miał przewagę w postaci gana w ręku, nie przy pasku. Jego pierś zakwitła purpurą. Rany co prawda szybko się zasklepiały i przestawały krwawić, ale ból pozostawał. Seweryn nacisnął na spust, ale długowłosy człowiek w czarnym płaszczu zdążył się już ukryć za drzewem. Kula przeorała pień wyrywając z niego potężny kawał kory. Zanim dym zdążył się rozwiać Sylwan posłał w stronę Seweryna kolejnych kilka kul. Sięgnęły celu. Mężczyzna w prochowcu oparł się o grób Marii Kazimierskiej znacząc kamień purpurą. Dyszał ciężko. Jego ciało nie było w stanie aż tak szybko radzić sobie z otrzymanymi ranami. Coraz dotkliwiej odczuwał upływ krwi. Spojrzał zamglonym wzrokiem w stronę zbliżającego się osobnika niosącego zapowiedź rychłej zagłady. Wystawiłaś mnie już drugi raz. Pomyślał gorzko. Nieznajomy podszedł do niego cały czas mierząc w jego głowę z pistoletu o kalibrze zdolnym przebić pancerz nosorożca.
- Jedno proste pytanie. Kto ci zrobił psikusa i cię Przemienił, Sewerynie Roztocki? – Seweryn parsknął cicho uśmiechając się. Przerwy pomiędzy zębami zabarwiły się na czerwono.
- Cóż za ironia… To z reguły ja zadawałem pytania. – machnął od niechcenia pistoletem trzymanym w coraz słabszym uścisku.
- Role czasem się odwracają. Słucham. Nie lubię się powtarzać. I nie mam całej nocy na pogaduszki z tobą.
- Ten, który tańczy z diabłem w świetle księżyca. – roześmiał się Seweryn. Złapał mocniej broń i nacisnął spust. Trafił Sylwana w nogę. Szybko przetoczył się na bok; w ostatniej chwili, bo kamień w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego głowa zamienił się w pył i smętną kupkę gruzu. Ukrył się za kolejnym nagrobkiem i oddał jeszcze dwa strzały. Usłyszał chrzęst wymienianego magazynka. Od początku strzelaniny minęło niespełna półtorej minuty. Zanim ktokolwiek zaalarmuje policję miną przy bardzo pechowym wariancie jeszcze ze dwie. Zanim dzielni i nieustraszeni stróże prawa przybędą na miejsce kolejnych kilka. Czyli mają minimum jakieś dziesięć minut. Cholerne dziesięć minut ganiania się po cmentarzu i zabawy w co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? Zabiję cię.
- Możesz mi powiedzieć, co ja ci takiego zrobiłem? – Seweryn starał się zyskać na czasie. Dyszał ciężko obwiązując najgłębsze rany strzępami koszuli. Jego przeciwnik chyba też zrobił krótką przerwę.
- Przez ciebie musiałem przyjechać do tej dziury, uganiać się za tobą po całym mieście. Spieprzyłeś mi weekend, to może wkurzyć.
- Słuchaj, może się jakoś dogadamy. To tak naprawdę nie twoja brocha. Stare i zaśniedziałe zemsty chyba nie są niezgodne z Prawem, co? – widząc szybkość Sylwana Seweryn nie miał

kapadocja
2010-10-09 18:14:37

pozbawiał. Wolał nie wiedzieć nic o ich przeszłości, marzeniach, namiętnościach czy nałogach. Czasem chciałby widzieć w nich tylko bydło z przeznaczeniem na rzeź. Ale nie umiał. Dla niego każdy jeden był indywidualnością, czerwoną kropką w tłumie czarnych kropek, tym jednym i jedynym. Każdy był kolejnym koszmarem złamanego życia.  Czymś zupełnie innym było zabicie kogoś choćby strzałem w głowę a czymś zgoła odmiennym pozbawienie go krwi. Pierwszy sposób nie niósł za sobą nieprzespanych  nocy. Zdecydowanie wolałby korzystać z mocy wampirów, czytania w myślach czy innego rodzaju telepatii. Ale tego nie potrafił. Potrafił czytać z krwi. I tego nie dało się oszukać, zablokować czy nie zezwolić. Miał teraz szczerą nadzieję, że dziewczyna, jeśli faktycznie widziała gdzieś wampira, którego szukał widziała go niedawno. Nie chciał pić jej krwi do końca. Nie chciał, by stała się kolejnym odbiciem czyjegoś życia uwięzionym w jego duszy. Przełknął. Obrazy napłynęły do jego głowy z siłą nawałnicy, rozmowy z ludźmi, powrót z pracy do domu, wizyta w sklepie i u fryzjera, kolacja w jakiejś miłej knajpce. I odpowiedź udzielona na pytanie, czy sprzedają w barze na dole papierosy. Odpowiedź udzielona na pytanie JEGO WAMPIRA. Zamykał drzwi pokoju numer 121. W TYM hotelu. Nie dalej jak wczoraj. Sylwan oderwał usta od broczącej rany, złożył na niej wampirzy pocałunek; ślad po ugryzieniu pozostanie niewidoczny dla ludzi. Pstryknął palcami; kobieta zamrugała szybko i jeszcze raz spojrzała na rysunek, jakby przerwa w dostawie świadomości w ogóle nie nastąpiła.
- Przykro mi, ale nie wydaje mi się. – wstała – Czy życzy pan sobie coś jeszcze?
- Nie dziękuję. Trudno. – uśmiechnął się do niej. Ukłoniła mu się grzecznie i wyszła. Nasłuchiwał jej kroków nerwowo bębniąc palcami o blat stołu. Ruszże się, kobieto, idźże szybciej, bo zaraz mnie tu krew zaleje. Wreszcie kroki umilkły. Sylwan wypadł z pokoju, jakby ktoś podpalił mu spodnie na siedzeniu. 121, 121… To musi być na tym samym piętrze! Rozejrzał się uważnie. Faktycznie… po drugiej stronie korytarza znalazł pożądane drzwi. Stanął nasłuchując. Nie usłyszał nawet najlżejszego szmeru, co tak naprawdę w ogóle nie świadczyło o tym, że nie ma go w środku. Nie świadczyło o niczym. Był wampirem i mógł poruszać się absolutnie bezszelestnie, jeśli tylko chciał. Mógł siedzieć tam z bronią o tak dużym kalibrze, że mógłby dziurawić nią czołgi skierowaną w stronę drzwi. Mógł czytać. Mógł nawet szydełkować albo mogło go najzwyczajniej w świecie nie być w środku. Nie było czasu na zastanawianie się w nieskończoność. Tak do niczego nie dojdzie. Nacisnął na klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz. Zdolności telekinetyczne też nie były mocną stroną Sylwana, ale zwykły zamek nie stanowił bariery nie do przejścia. Skupił się i po chwili był już w pokoju. Pustym pokoju.

    Plan miasta nie kłamał. Niedaleko znajdował się przystanek autobusowy, z którego odjeżdżał osiemnaście minut po godzinie pierwszej autobus nocny N3. Według mapy miał go zawieźć na ulicę św. Rocha. Odnalezienie numeru 79 już nie powinno wówczas stanowić problemu. Chociaż tyle. Seweryn jakoś nie miał przekonania do tych wszystkich nowinek technicznych. Niby mógł korzystać z telefonu komórkowego z GPS, mógł mieć laptopa z bezprzewodowym podłączeniem do Internetu, mógłby jeździć najnowszym BMW. Ale to wszystko pozostawiało ŚLAD. Był kim był i doskonale zdawał sobie sprawę z wszechobecnej inwigilacji. Nawet jeśli teraz ludzie myśleli, że w swoim kapitalistycznym świecie są wolni była to bzdura. Im więcej wolności wydawało im się, że mają, tym bardziej byli tak naprawdę szpiegowani, śledzeni i podglądani. A wszystko za pomocą urządzeń, które im rzekomo tę wolność dawały. Taki Big Brother, tylko na skalę globalną. Seweryn był świadom wszystkich zagrożeń dla anonimowości, dlatego przyjechał pociągiem, kupił plan miasta i nie dzwonił. Jeśli już, to z budki telefonicznej. Tak było bezpieczniej. Zdążył wypalić papierosa, zanim na przystanek doczłapał się stary, czerwony autobus, robiący więcej hałasu niż pług z zatartym silnikiem. Zatrzymał się ze zgrzytem przed Sewerynem i rozwarł z jękiem drzwi. Seweryn na wszelki wypadek jednak położył kierowcy na tacce należną sumę i usiadł na siedzeniu zaraz za nim. Cholera. Pomyślał nasuwając głębiej kapelusz na oczy. Nie wiedział, że nocne autobusy, zwłaszcza tak stare, mają monitoring. Wszystkiego by się spodziewał, ale nie tego. Wysiadł przystanek wcześniej niż zamierzał i ruszył szybkim krokiem w stronę, gdzie niknęły już czerwone światełka umieszczone z tyłu autobusu.

    Cholera! Zaklął w myślach Sylwan. I co, niby myślałeś, że to będzie takie proste, co? W kieszeni zabrzęczał telefon. Jeremi. Szlag. Jeszcze tylko jego brakowało do pełni szczęścia.
- Tak?
- Witaj Sylwanie – zaczął stary wampir powoli i wyraźnie artykułując każdą zgłoskę.
- Witaj, Jeremi.
- Jak tam twoje poszukiwania? Dowiedziałeś się czegoś?
- Całkiem sporo.
- To dobrze. Niezwykle cieszy mnie twój zapał i rzetelność w wykonywaniu obowiązków. Nie zgadniesz, kto do mnie przed chwilą zadzwonił. – włosy Sylwana zjeżyły się na karku
- Kto? – po plecach przebiegł dreszcz.
- Lazarus… - to imię wypowiadane ustami Jeremiego zabrzmiało jak ukąszenie Kobry Królewskiej – Chyba nie muszę ci mówić, kim Lazarus, mój drogi, jest w naszej dumnej społeczności, nieprawdaż? – oczywiście, że nie musiał. Lazarus był Praetorianem, największym służbistą, jakiego Sylwan miał nieszczęście na swojej drodze spotkać. A na domiar złego sprawował pieczę nad Europą środkową. Czyli TU.
- Czego chciał?
- Pogratulować ci tak szybkiego zasznurowania ust Internetowi. Niestety, nagranie znalazło się na jeszcze jakimś portalu. Oczywiście wytłumaczyłem cię, powiedziałem mu, że osobiście zająłeś się sprawą wytropienia sprawcy, że bardzo wziąłeś sobie do serca zagrożenia wynikające z braku dyskrecji tego osobnika. Pytał kiedy przewidujesz finał swojego przedsięwzięcia. Przekazałem mu, że jesteś na tropie i że najdalej dziś przed wschodem słońca  ten barbarzyńca będzie w naszych rękach, ewentualnie martwy, z naciskiem raczej na tę drugą możliwość. To nieco go uspokoiło. Sprawiło nawet, że postanowił ci nieco pomóc i użyć swoich nieocenionych wpływów do usunięcia wszystkich kopii tego feralnego filmu W zamian za tę drobną przysługę Lazarus wyraził życzenie osobiście pogratulować ci tak szybkiego zakończenia sprawy, przyjedzie jutro do Katowic na godzinę 20:00 i oczekuje, że powitasz go z raportem w ręku wraz z dołączonym pyłem, bo wnioskuję, że nic innego po tym nieokrzesanym chłystku nie pozostanie. Wszak nie możemy sobie pozwolić na takie przejawy braku kontroli, zwłaszcza teraz, nieprawdaż, mój drogi bratanku?.– pies ci mordę lizał, ty stary, wredny, cwany skurczybyku! Bardziej pogrążyć mnie nie mogłeś, co? Z każdym wypowiadanym przez Jeremiego słowem Sylwan czuł, jak na jego szyi zaciska się pętla z drutu kolczastego. Teraz to już na uszach musi stanąć a znaleźć dziś tego psiego syna. Nie miał pewności, że wróci na dzień do hotelu, więc musiał się dowiedzieć, gdzie jest teraz.
- Sylwanie, odnoszę wrażenie, że nie do końca uważnie mnie słuchasz…
- Nie, nie, skąd
- Pytałem jak się ten wampir nazywa.
- Stryju, przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać, naprawdę. Odezwę się jutro wieczorem. – rozłączył się i prewencyjnie wyłączył telefon. Czuł się oszukany, wykorzystany i postawiony nad przepaścią, w dole której były naprawdę ostre skały. Lazarus był wszystkim tym, czego Sylwan nie chciał teraz spotykać. O ile Sylwan i jego ludzie stanowili coś w rodzaju policji, to Lazarus reprezentował wydział wewnętrzny, ABW, CBA i jeszcze biskupa przy okazji. Uderzył pięścią w ścianę. Brak konstruktywnego pomysłu frustrował go coraz bardziej. Musiał ochłonąć. Musiał zacząć działać szybko, to nie było W11. Wrócił do swojego pokoju, wziął płaszcz i, tak na wszelki wypadek, portret pamięciowy. Wyszedł na ulicę wypełnioną zapachem palonych frytek i zapalił papierosa.
- Panie kierowniku, użyczyłby pan ognia, co? – odwrócił się w stronę zachrypłego głosu. Wyciągnął zapalniczkę. Bezdomny, który stał przed nim sprawiał sympatyczne wrażenie. Był w średnim wieku, co prawda znać było na jego twarzy trudy życia, zapisane koleinami zmarszczek, ale jasne oczy świeciły się pozytywnym nastawieniem do świata. Wyjął zza pazuchy szaroburej kurtki wypchanej watoliną paczkę czerwonych Marlboro a Sylwan prawie się udusił na ten widok.
- Skąd to masz?! – małe, czerwone światełko błyskało ostrzegawczo. Sylwan spojrzał na papierosy przez świat psyche i stracił wszelkie wątpliwości co do przynależności przedmiotu. Należał on niezaprzeczalnie do jego uciekiniera.
- Nie, nie ukradłem, jeśli o to chodzi, panie kierowniku. Dostałem – powiedział z namaszczeniem.
- Od kogo?!
- A, od takiego jednego jegomościa, co to problem miał i pomogłem mu go rozwiązać – oczy Sylwana prawie wyszły z orbit. Odpalił bezdomnemu papierosa i sięgnął do kieszeni płaszcza wyciągając szkic.
- Nie jemu przypadkiem? – podetknął kartkę pod nos mężczyźnie. Zauważył błysk rozpoznania w błękitnych oczach. Sylwan szepnął zaklęcie Prawdy i spojrzał uważnie na człowieka. Tęczówki trochę mu pociemniały.
- Jemu – odpowiedział suchym, jakby nie swoim głosem.
- Co to był za problem?
- W sumie to papierosy dał mi sam z siebie. O przysługę poprosił potem. A że papierosy dał, to przysługę wypełniłem.
- Co to była za przysługa? – powtórzył Sylwan
- Szukał swojego wujka. A okazało się, że ja z córką tego wujka do podstawówki chodziłem. Siedlecka. Spotkalimy się na zjeździe absolwentów, ale to było, zanim na Głównym wylądowałem. Adres chciał.
- Podałeś mu?
- Tak.
- Co to za adres?
- Łódzka 152. – Sylwan wyszeptał Uwolnienie i uśmiechnął się do bezdomnego.
- W sumie mam jeszcze jedną w samochodzie – podał mu zieloną, plastikową zapalniczkę i tylko siłą woli powstrzymywał się, by nie rzucić się biegiem w stronę zaparkowanego auta. Kazik jeszcze przez chwilę stał przed hotelem wpatrując się w zapalniczkę i nie rozumiejąc jak to się stało, że po jednym buchu zniknęło ponad pół fajka.

    Nawigacja to było to, co nie raz ratowało Sylwana przed błądzeniem po obcym czy słabo znanym mieście. Zaparkował przed żółtą piętrówką, odpędził ręką szczekające psy i ruszył do wejścia. Ślad psyche osoby, której szukał było tu bardzo wyraźne. Sylwan przymknął oczy i zaufał teraz zupełnie innemu zmysłowi. Sam żartobliwie nazywał go Trzecim Okiem. Świat niewidoczny dla śmiertelników i wampirów otworzył się przed nim w pełnej krasie. Za każdym razem, gdy używał Trzeciego Oka czuł się trochę jak Frodo zakładający na palec Jedyny Pierścień; wszystko wokół było rozmazane, jakby zawsze wiał tu bardzo silny wiatr, wszystko co żyło z kolei emanowało własnym, wewnętrznym blaskiem. Ślad, który pozostawił po sobie wampir był bardzo wyraźny; widać targały nim naprawdę silne emocje. Sylwan poszedł dokładnie tą samą drogą, którą przemierzył śledzony. Okno było szczególnie upstrzone brokatem psyche ściganego wampira; użył tu jakiejś Mocy. Sylwan otworzył oczy i powrócił do rzeczywistości. Przyłożył do okna rękę dokładnie w taki sam sposób, jak przed godziną uczynił to Seweryn i równie jak on skutecznie dostał się do

kapadocja
2010-10-09 18:12:50

Sylwan jeszcze raz obszedł miejsce, w którym jego wampir spotkał się ze swoimi ofiarami. Odgarnął butem gnijące liście. Gdzieś tu musi być coś… Jego wzrok padł na brudną od krwi chusteczkę higieniczną. Podniósł ją z ziemi. Krew niosła ze sobą mnóstwo informacji. Ostrożnie dotknął czubkiem języka brunatnego papieru. Poczuł ból, złość, zaskoczenie. Przez chwilę zobaczył twarz. Twarz mężczyzny młodego, przed trzydziestką, o gładko ogolonej twarzy i krótko przystrzyżonych, ciemnych włosach. Z pewnością krew nie należała do żadnej z ofiar; była to krew wampira. Jego wampira. Sylwan skoncentrował się na  psyche. Matka powtarzała mu, że psyche każdego jest utkane z zupełnie innych nici. Nie potrafił co prawda jak ona czytać z psyche możliwych przyszłości danej osoby, ale potrafił rozpoznać główny wzór. Szereg indywidualnych jak ludzkie linie papilarne splotów, nici i węzełków pojawił się w głowie Sylwana. Miał już jakiś ślad. Wstał i schował do kieszeni zmiętą chusteczkę. Nie mógł chodzić po mieście i po prostu przyglądać się ludziom. Trzeba było od czegoś zacząć, czegoś, co dałoby mu szansę wytropienia zbiega. Po parku kręciło się za dużo ludzi, duchowe tropy były całkiem zadeptane i zmieniały to miejsce w wielobarwne i pozbawione sensu mentalne konfetti. Jak cię dorwę w swoje ręce to cię rozedrę na strzępy, ty mały, plugawy koci wymiocie. Żebym musiał się uganiać za jakimś kretynem w taką paskudną pogodę. Ja, Sylwan Wiśniowiecki, śląski dowódca Ogarów! Jeśli tylko będzie cień szansy, że nikt się o ciebie nie upomni to nawet cię nie aresztuję. Po prostu wyrwę ci łeb razem z płucami, rynsztokowy cwaniaczku. Sylwan był cały mokry, zmarznięty i zły. Jeremi był na tyle zdegustowany zaistniałą sytuacją, w której jakiś wampir morduje zupełnie bez sensu dzieciaki, że Sylwan chcąc nie chcąc, musiał zająć się sprawą osobiście, zamiast wysłać któregoś ze swoich ludzi. Inaczej stary radny chyba nie dałby mu spokoju. Poza tym nie miał nawet czasu napić się porządnej kawy.

    - Gdzie mogę znaleźć Roberta Ciszewskiego i Marię Kazimierską? – stary człowiek, zupełnie nieadekwatnie do sytuacji uśmiechnął się.
- I niby jak ci powiem to zostawisz nas w spokoju, co?
- Niczego takiego nie powiedziałem. Ale zakładam, że za tą ścianą siedzi twój wnuk albo wnuczka. Dam sobie rękę uciąć, że ma na uszach słuchawki, słucha muzyki i siedzi przed komputerem czytając cały ten internetowy bullshit. Matki pewnie nie ma w domu, bo inaczej dzieciak nie surfowałoby bezkarnie tak późno w nocy w wirtualu. Zawsze byłem otwarty na poznawanie nowych ludzi. Może powinniśmy zaprosić do tej konwersacji twe zapewne przeurocze wnuczątko?
- Ty zimny bydlaku – wysyczał stary i rozkaszlał się potwornie
- Spokojnie, bo mi tu wykitujesz, zanim skończymy naszą przyjacielską pogawędkę – Seweryn wrzucił niedopałek do szklanki, w której w miętowym płynie moczyła się sztuczna szczęka Jerzego. Papieros zakończył swój żywot z sykiem.
- To jak?
- Jaką mam gwarancję, że zostawisz moją rodzinę, jeśli ci powiem?
- Taką samą jak to, że jej nie zostawię, gdy mi nie powiesz. Żadną. Ale zawsze warto spróbować, nie? Zawsze jest ten mały cień szansy, prawda?
- Robert umarł dziesięć lat po tobie, jakkolwiek to nie brzmi. Właściwie to nie umarł, tylko został zamęczony przez takich samych esbeckich sukinsynów, jak ty. Właśnie przez ciebie.  Jego dzieci dawno temu wyemigrowały za granicę, szukając pracy. Żona zmarła kilka lat temu. Jego już nie dostaniesz w swoje ręce. A Marię, o ile mnie pamięć nie myli, znajdziesz przy ul. Św. Rocha 79/12. – rezygnacja, jaka malowała się na twarzy Jerzego sprawiała, że wyglądał na jeszcze starszego, niż był w rzeczywistości. - Powiedziałem ci, co chciałeś wiedzieć. I wiesz co? Gdybym mógł cofnąć czas do 1952 to strzeliłbym do ciebie jeszcze raz. Ale tym razem w ten czerwony łeb! A teraz wynoś się stąd.
- I tak byś mi powiedział. Zaoszczędziłeś mi trochę czasu. Ale wychodzić póki co nie zamierzam. – Seweryn był zaskoczony, że poszło mu tak łatwo i sprawnie. Po raz kolejny ucieszył się z daru nieśmiertelności; jak widać było na załączonym obrazku nawet najwięksi herosi wraz z wiekiem tracą cohones. Co więcej, Jerzy nie kłamał. Jako wampir Seweryn miał fantastycznie rozwinięte zmysły i po prostu po zapachu czuł, że tamten mówi prawdę.
- A ja nie mam siły opowiadać ci o szczegółach zamachu, jaki na ciebie planowaliśmy.
- O tym opowie mi Maria. Ze wszystkimi szczegółami. A teraz czas sprawdzić co porabia młodsze pokolenie…
- Ty skurwielu! – stary szarpnął się na posłaniu, ale zaraz z powrotem opadł na poduszki.
- Nieładnie, Jerzy, nieładnie. – Seweryn wyszedł z pokoju. Siedlecki słyszał cichą szamotaninę w pokoju obok. Po chwili wampir powrócił trzymając za kark w  żelaznym uścisku młodego, może siedemnastoletniego chłopaka. Nastolatek na pewno był przerażony, ale większą część jego twarzy zakrywała farbowana na czarno, zaczesana na bok grzywka. Jedyne widoczne, pomalowane czarną kredką oko toczyło po pokoju w poszukiwaniu jakiejkolwiek nadziei na ratunek. Pierś, opięta czarną, obcisłą koszulką z różową czaszką po środku, unosiła się i opadała doskonale uwidaczniając przyspieszony oddech chłopca.
- Powiedz mi, Jerzy… Bo bardzo mnie to nurtuje. To jest wnuczek, czy wnuczka, bo naprawdę trudno się zorientować.
- Zostaw Bartka w spokoju, ty czerwony diable! – starzec znów zatchnął się na dłuższą chwilę.
- Po imieniu wnioskuję, że wnuczek. Chłopcze, nie wstyd ci przebierać się za dziewczynkę? Nie uważasz, że to takie trochę, no wiesz, niemęskie?
- Jestem Emo! My wszyscy się tak ubieramy!
- No popatrz Jerzy… Człowiek żyje tyle lat na tym świecie i nadal nie ma o niczym pojęcia. Emo. W życiu nie słyszałem o czymś takim. – Rzucił chłopaka na krzesło, na którym sam jeszcze przed chwilą siedział i oparł się o ścianę, zapalając kolejnego papierosa.
- Bartku Emo, opowiedz mi proszę o tym zaskakującym zjawisku. Jestem wielce ciekaw… - po policzkach Bartka popłynęły barwione czarną kredką i tuszem łzy. Skulił się, osłaniając głowę rękami o pomalowanych czarnym lakierem paznokciach.
- O co tu chodzi?! Jak chcesz pieniędzy, to my w domu nic nie mamy! Są tylko posrebrzane łyżeczki w kredensie! Chcesz, to bierz je i idź sobie, zostaw nas w spokoju
- Jemu nie chodzi o pieniądze, Bartku – głos starca przypominał trzask suchych gałązek
- To o co? – Seweryn miał niemalże pewność, że tylko bardzo cienka granica dzieli nastolatka od lawinowej histerii.
- Pozwól, chłopcze, że powtórzę swoją prośbę ponownie, mam nadzieję, że jaśniej. Opowiedz mi o tym nieznanym mi zjawisku.
- Co chce pan wiedzieć? – Bartek bezwiednie drapał strup po cięciu żyletką.
- To lubię Jerzy. – Seweryn pomachał zapalniczką w stronę nastolatka – Pełna chęć współpracy. Szkoda, że za czasów mojej świetlanej kariery zawodowej, którą przerwałeś, można by rzec, że z wielkim hukiem, ludzie nie byli tak otwarci i wylewni. Chcę, żebyś mi coś opowiedział o tych… Emo – zwrócił się do chłopaka
- To jest taka subkultura. Jak punki albo metale.
- Kontynuuj. Co was łączy? Bo przecież wszystkie te subiektywne kultury mają jakiś wspólny cel jak ćpanie, jeżdżenie niezgodnie z przepisami, czy, no nie wiem, bicie innych ludzi, bo ich ulubiona drużyna piłkarska jest bardziej piłkarska niż ulubiona drużyna piłkarska tych w zielonych barwach. Ludzie mają różne sztandary.
- To, że nasze życie jest okropne, nikt nas nie rozumie. Łączymy się we wspólnym pragnieniu odejścia z tego piekła – chłopak mówił z coraz większym zapałem, jakby zupełnie zapominając o strachu
- Załatwione – Seweryn z szybkością, jaką nie pogardziliby najlepsi rewolwerowcy wszech czasów wyciągnął z kabury przy pasku pistolet i strzelił precyzyjnie pomiędzy oczy Bartka. W zamku na dole rozległ się chrzęst klucza.

    Padający od niechcenia deszcz zaczął zamarzać tuż przed zderzeniem z ziemią. Sylwan nie miał nawet pomysłu, gdzie mógłby zacząć szukać. Wjechał w ulicę Piłsudskiego i zaparkował przed hotelem. Musiał to wszystko porządnie przemyśleć. Zamknął samochód i wszedł do środka. Za ladą przywitał go młody chłopak, usłużnie pytający o możliwość spełnienia jego życzenia. Sylwan najchętniej odpowiedziałby, żeby człowiek znalazł grasującego po okolicy wampira, ale ostatecznie poprosił o pokój i kawę. Odebrał kluczyk, burcząc pod nosem coś w rodzaju „dzięki” w odpowiedzi na życzenie miłego pobytu i wdrapał się po schodach na pierwsze piętro. Usiadł ciężko na łóżku wyciągając białą kartkę i zaostrzony ołówek. Natura obdarzyła go całkiem niezłym talentem plastycznym, więc już po chwili dysponował naprawdę dobrym portretem pamięciowym sprawcy. Tylko co z tego? Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Mruknął „proszę” i jego oblicze rozjaśniło się na widok aromatycznego, czarnego napoju przyniesionego w filiżance przez pokojówkę.  Tego było mu potrzeba od samego wieczora. Ciemnej, błotnistej kawy przywodzącej konsystencją na myśl bagniska Luizjany. Upił z rozkoszą łyk i spojrzał na zegarek.