Ogłoszenie

Witamy na Forum "Rycerze y Kupcy"!

Linki:

- Regulamin Forum
- Dzielnica Mieszkalna (Przedstaw się tam koniecznie!)
---> -AKTUALNE SPOTKANIE KLUBU <---
- Administracja Forum
- Giełda Forumowa

  • Index
  •  » Artykuły
  •  » Ciężko jest się czegokolwiek dowiedzieć od zwęglonych zwłok

#1 2015-07-29 21:13:52

 kapadocja

Był statystą w Avatarze

24643945
Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-26
Posty: 574
Punktów :   
Armia w WFB: Wood Elves

Ciężko jest się czegokolwiek dowiedzieć od zwęglonych zwłok

Na jakimś zapomnianym forum odgrzebałam swoje stare opko, to Wam podrzucam


16. października, po południu


-No już ciii, nie becz, uspokój się. - Yuviel głaskała czule po pysku dwudziestotonowego smoka.
-I oni... oni wtedy... - zachlipało zwierzę, wypuszczając z pyska kłęby dymu.
-Ciii, już dobrze, jestem tu z tobą...
-Powiedz mi, mały elfie, dlaczego oni wszyscy przychodzą tutaj i albo próbują mnie zabić, albo przekonać do zabijania innych, albo chcą ukraść moje złoto?! - Smok otarł szponiastą łapą łzę, spływającą po policzku.
Yuviel przytuliła się do szorstkich, wielobarwnych łusek i nuciła jakąś kojącą piosenkę. Powieki gada zaczęły powoli opadać, aż w końcu zasnął, chrapiąc tak, że ze sklepienia jaskini sypał się pył.

15. października

-Mówiłem ci, że coś mi śmierdzi w tym zleceniu – zrzędził pod nosem Wolf, mozolnie wspinając się po niemal pionowej ścianie.
-Nie gadaj tyle, tylko właź! - warknął Dragomar i wyciągnął się na swoje całe metr pięćdziesiąt, by sięgnąć wystającego fragmentu skały.
-Przecież, RYKWA, włażę! Skąd ty w ogóle wytrzasnąłeś tego sir l'Aguille, co?!
-Nie ja go wytrzasnąłem, tylko sam się wytrzasnął. - Dragomar wdrapał się na wąską półkę skalną, klapnął ciężko na piasek i wyciągnął zza paska manierkę. Upił solidny łyk, otarł rękawicą wąsiska i podał bukłak Wolfowi, który właśnie wystawił czuprynę ponad nawis.
-Zaraz, brachu, zaraz – wysapał, wczołgując się na półkę. Usiadł i wziął wino od przyjaciela.
-Więc? - zapytał.
-Co: więc?
-Skąd sam się wytrzasnął.
-Słuchaj, płaci złotem, tak?
-No tak.
-Połowę dał nam wcześniej, tak?
-No tak.
-Więc motyla noga mnie obchodzi kim jest, skąd jest i po cholerę mu smoczy łeb.
-Wiesz, naszła mnie taka myśl...- powiedział po chwili Wolf.
-Hmm? - mruknął krasnolud, opierając się o skałę i podkładając ramiona pod głowę.
-Jak my mu ten łeb utniemy?
-Jak to jak? Zwyczajnie. Toporem na przykład.
-Ale wiesz, smoki są wielkie, zieją ogniem i w ogóle.
-W ogóle i w szczególe dostałem od tego jegomościa tyle hajsu, że przyniósłbym mu nie tylko łeb smoka, ale i demona. Na srebrnej tacy, a jeśliby zażądał, to jeszcze przybrałbym go dziewięćsiłem.
-W sumie...
-Ci, którzy nie chcą czegoś zrobić - Dragomar siadł prosto i wyciągnął w górę sękaty paluch - szukają powodu. Ci, którym zależy – sposobu. - Powrócił do swojej wygodnej pozycji z plecakiem pod głową i przymknął oczy. Wolf rozejrzał się wokół; wspięli się już tak wysoko, że kamienie pokrywał szron, a pod nimi rozlewało się mleczne morze skłębionych chmur. Słońce majaczyło czerwienią na horyzoncie, barwiąc na różowo obłoki; gdyby był poetą, zapewne ten widok natchnął by go do spłodzenia jakiejś ckliwej ballady. Ale był jedynie pospolitym najemnikiem i okazjonalnym złodziejem, więc pomyślał tylko: „Jak my, RYKWA, zleziemy na dół z tym łbem?”
-Dragomar? - odezwał się Wolf po chwili.
-No? - mruknął krasnolud sennym głosem.
-Co to, RYKWA, jest ten dziewięćsił?

14. września

-Chciałeś mnie, panie, widzieć. - Wysoki, młody mężczyzna skłonił się dworsko przed siedzącym na misternie rzeźbionym tronie królem Frankonii. Władca przyjrzał mu się uważnie; problemy ze wzrokiem dawały o sobie znać coraz bardziej.
-Sir Robert l'Aguille! - ucieszył się i podszedł do rycerza, który nadal pozostawał w półukłonie. Wziął go pod ramię, jak starego przyjaciela i poprowadził za sobą.
-Istotnie, wzywałem cię. Wpadłem ostatnio na fenomenalny koncept! - oznajmił uradowany, wychodząc z sali tronowej. „Świetnie” – pomyślał l'Aguille. - „Ciekawe cóż teraz uroił twój chory umysł, stary durniu”
-Koniecznie musicie, mój panie, się nim ze mną podzielić!
-A i owszem, zamierzam! - Cały orszak, ciągnący się za królem i rycerzem wszedł wraz z nimi do komnaty, gdzie zwykle ucztowano. Gigantyczne pomieszczenie o wysokim sklepieniu, z którego dumnie zwieszały się liczne kandelabry na grubych łańcuchach, było teraz puste; długi stół, stojący nieopodal rozległych, wpuszczających mnóstwo południowego światła okien, zwykle dźwigał mnóstwo napojów i jadła – teraz jednak na sękatym blacie nie było nic. Król wszedł do środka, okręcił się wokół własnej osi, wskazując rękami na ściany i rzekł:
-Cóż widzisz, Robercie? - Rycerz omiótł komnatę wzrokiem i zmarszczył brwi; nie był pewien o co tym razem może chodzić szaleńcowi w koronie.
-Widzę, mój panie, wspaniałe gobeliny i cudne arrasy, portrety twoje i twych szlachetnych przodków, łby jeleni, dzików i innych leśnych bestyj, które byłeś łaskaw usiec podczas polowań, prześwietne witraże, skrzące się w słońcu na szkle wysokich rozet. Jednym słowem – wspaniałość twej przezacnej gościny.
-Tak, tak... Ale spójrz tam. - Wskazał na pustą ścianę nad kominkiem, zajmującym rozległą powierzchnię na szczytowej ścianie.
-Hmmm... Kominek? Ale, oczywiście, kominek, którego nie powinieneś się, królu Frankonii, wstydzić; wszak jest to dzieło najznamienitszych kamieniarskich rzemieślników, jacy tylko mieli zaszczyt mieszkać na twych ziemiach, panie.
-Tak, wiem, że to jest najpiękniejszy kominek, jaki tylko powstał. W końcu, przyjacielu, sam nadzorowałeś tę budowę. - Poklepał l'Aguille'a po plecach i perorował dalej: - Ty jeden zawsze wiesz, czego oczekuję, zanim wypowiem słowo, tylko ty znasz moje zamysły lepiej, niż ja sam. Dlatego, Robercie, zwracam się właśnie do ciebie; miejsce nad kominkiem jest puste i chciałbym zmienić ten stan rzeczy.
-Mam zorganizować polowanie, mój panie?
-Nie, nic z tych rzeczy. - Król machnął ręką, jakby odpędzał natrętną muchę.
-Czy czasem nie wisiał tam łeb wilka?
-Owszem, wisiał. Ale po pierwsze, zeżarły go mole, a po drugie i najważniejsze: łeb wilka może powiesić sobie każdy, rozumiesz. Szlachta często poluje, wilk jest zbyt pospolity, chciałbym coś... bardziej egzotycznego. Jestem królem, nie mogę być jak wszyscy!
-Może sprowadzić łeb lamparta, lwa albo tygrysa?
-Nieee... czymże wtedy różniłbym się od czarnych władców albo arabskich szachów?
-Cóż zatem chciałbyś zobaczyć, mój panie, na ścianie nad kominkiem? - zapytał l'Aguille, wietrząc kłopoty.
-Łeb smoka.

2. października


-Spóźniłeś się – warknął krasnolud, wypuszczając z ust kłąb cuchnącego dymu.
-Daj spokój, utknąłem po drodze. Nie mogłeś wybrać jakiegoś przyjemniejszego miejsca na spotkanie?
-To bardzo przyjemne miejsce. Jest sucho i mają niechrzczone piwo, czego chcieć więcej?
-Przydałaby się jeszcze samonapełniająca sakiewka złota – odparł wysoki człowiek, ściągając z siebie przemoczony płaszcz i przygładzając dłonią pozlepiane wodą włosy.
-Dobrze kombinujesz. - Dragomar wskazał na niego krogulczym paluchem i zanurzył wargi w gęstej pianie. - Wiesz, że to jest jedyna karczma w okolicy, gdzie gdy wrzucisz monetę do piwa, to będzie się utrzymywała na pianie i nie opadnie, tak jak w tych wszystkich spelunach wokół?
-Słyszałem plotkę, że utrzymuje też zdechłe szczury, które potem się wyławia, wrzuca na rożen i sprzedaje za pensa jako szaszłyk – odparł Wolf rozcierając zgrabiałe z zimna ręce.
-Pieczone szczury są bardzo dobre, nie wiem, o co ci chodzi...
-Nie ważne, nie drążmy tematu. Po co mnie tu zwlokłeś w taką parszywą pogodę?
-Mamy robotę.
-A to ci nowina. Czekaj, pójdę po kufelek, bo już karczmarz, psia jego mamunia, łypie na mnie, jakbym mu kozę zgwałcił. - Wstał z ociąganiem i ruszył do szynkwasu.
Drzwi otwarły się i wraz zacinającym deszczem do środka wszedł dostatnio ubrany jegomość. Kmiecie wlepiali w niego ślepia, jakby zobaczyli szydełkującego trolla, niektórzy, mając swoje za uszami, zaciskali dłonie na rękojeściach broni. Karczmarz, wietrząc zysk, zignorował mówiącego do niego Wolfa i przydreptał do rycerza, zacierając chytrze łapska.
- Witamy w skromnych progach Rozkraczonej Dziwki, w czym mogę służyć dostojnemu panu?
- Szukam Dragomara i Wolfa. - Mina karczmarzowi nieco zrzedła, jednak nie tracił animuszu.
- Ach, tych dwóch. Siedzą o tam. - Wskazał brudną ręką na krasnoluda i nachylił się do przybysza. - A czegóż wielmożny pan się napije w tę parszywą pogodę? Miodziku, wódeczki, może winka? - L'Aguille odsunął się, gdy owiał go zgniły oddech gospodarza.
- Może być wino, jeżeli nie jest kwaśniejsze od twojego oddechu, chłopie. - Minął kłaniającego się w pas karczmarza i podszedł do wskazanego stolika.
- Ty jesteś Dragomar?
Krasnolud zmierzył go wzrokiem, uniósł brew, upił łyk piwa i rozparłszy się wygodnie na krześle, odparł:
- Zależy kto pyta.
- Umówił nas Jednooki Joe.
- W takim razie to ja. - Dragomar wyszczerzył spróchniałe trzonki zębów i odpalił długą fajkę.
- A gdzie twój towarzysz?
- Właśnie próbuje kupić piwo, ale twoje pojawienie się nieco skomplikowało mu sprawę. - Dmuchnął w stronę Roberta nieomal żrącym dymem. - Już wraca. - Zanim Wolf podszedł do stolika, minęła go pospiesznie jedna z dziewek karczemnych, najstarsza i najbardziej cycata córka gospodarza. Nachyliła się nad l'Aguillem, stawiając przed nim gliniany kubek wypełniony czerwonym winem, otarła się o mężczyznę wydatnym, wylewającym się z koszuli biustem i puściła mu oczko. Rycerz, chcąc być uprzejmym, uśmiechnął się, dziękując za trunek i natychmiast tego pożałował, gdy dziewczę wyszczerzyło się do niego poczerniałym oraz niezbyt kompletnym uzębieniem. Nie był przyzwyczajony do obcowania z pospólstwem, ale cóż, mus to mus. Wolf wreszcie dotarł do stolika i warknął.
- Zająłeś moje miejsce. - Sir Robert spojrzał na niego z niedowierzaniem i już miał coś odpowiedzieć, gdy ubiegł go krasnolud:
- Daj spokój, Wolf, posadź dupsko gdzie indziej, a nie obrażasz naszego dobrodzieja. Z czym, panie, do nas przychodzicie? Jednooki Joe powiedział tylko, że szukacie kogoś odważnego i umiejącego robić mieczem, toporem czy czymkolwiek innym, byle dobrze naostrzonym – zwrócił się do rycerza, który nadal nie mógł odnaleźć języka w gębie.
- Panowie, sprawa jest prosta. Potrzebuję łba smoka.
Wolf zakrztusił się piwem.
- Ty to nazywasz prostą sprawą?! - wrzasnął, ściągając na siebie ciekawskie spojrzenia.
- Prosta w sensie klarowna, nie łatwa do wykonania – wyjaśnił pospiesznie l'Aguille. Najemnicy zerknęli na siebie, próbując dociec, cóż, do stu diabłów, oznacza „klarowny”, ale porzucili rychło karkołomny zamysł i przenieśli wzrok na zleceniodawcę.
- Kontynuuj – zachęcił krasnolud, pykając kółka z dymu.
- Jak już wspomniałem, potrzebuję smoczego łba. Możliwie szybko. Płacę złotem, połowa z góry, druga połowa po wykonaniu zadania. Nie zakładam waszej nieuczciwości, nie śmiałbym nawet sugerować czegoś podobnego, ale poprzedni śmiałkowie, którzy próbowali zbiec z pieniędzmi, nie wywiązując się ze zlecenia, suszą się teraz na sznurze na głównym rynku. Absolutnie, uprzedzając panów obiekcje, nie grożę, po prostu wyjaśniam zasady współpracy; wy będziecie uczciwi wobec mnie, wówczas sowicie was wynagrodzę.
- O jakich kwotach rozmawiamy? - zapytał krasnolud.
- Dwadzieścia tysięcy złotych koron.
Oczy najemników prawie wyszły z orbit. Nie tylko nigdy nie widzieli takich pieniędzy, ale również suma wybiegała sporo poza ich matematyczne zdolności.
- Ile... ile to jest setek? - dopytał Wolf.
- Dwa razy po sto setek.
Wolf powiedział coś do Dragomara w chrapliwym języku, żywo gestykulując. Wymiana zdań trwała chwilę, po czym odezwał się krasnolud:
- Umowa stoi. - Napluł na dłoń i wyciągnął ku rycerzowi. Sir l'Aguille z obrzydzeniem ją uścisnął.
- Jestem sir Robert l'Aguille...
- Człowieku, nie interesuje mnie, jak się nazywasz, ani skąd pochodzisz. Jednooki Joe znajdzie cię wszędzie, gdybyś próbował nas wyrolować, w co wątpię.
- Kiedy możecie zacząć? - Przełknął kolejną potwarz.
- Dopijemy piwo i się zbieramy.

16. października, rano

Ranek przywitał najemników mrozem i oślepiającym blaskiem wynurzającego się ponad nisko zawieszone chmury słońca. W tym rejonie świata niebo zawsze majaczyło tuż nad głowami, zwłaszcza gdy było brzemienne śniegiem albo lodowatym deszczem. Dragomar otworzył oczy, zaklął pod nosem, przeklinając piekielne promienie i sprawdził rzetelnie każdy węzeł. Dopiero wtedy obudził zawiniętego w koce Wolfa.
-Wstawaj, brachu, poczwara sama sobie łba nie utnie.
-Już, już. - Wolf ziewnął głośno i przeciągnął się. - Daleko jeszcze?
-Cholera wie. Nic to, na górę.
-Czekaj, tylko się odleję. - Człowiek rozwiązał spodnie i stanął nad przepaścią, z ulgą opróżniając pęcherz.

27. października

Robert l'Aguille siedział smętnie za biurkiem i przeglądał raporty. Siódma ekipa nie powróciła, mimo że dotarła do podnóży gór, w których mieszkał smok. Trzy, ignorując widmo stryczka, odważyły się umknąć z zaliczką, dwie schwytano i powieszono.Wydał już fortunę, a efektów nadal nie było widać... Jak tak dalej pójdzie, stanie się zwykłym szarakiem ze stertą długów do spłacenia. Brakowało mu już sił i pomysłu...
Wtem drzwi rozwarły się z łoskotem i stanął w nich królewski herold, obwieszczając donośnym głosem:
-Sir Robercie l'Aguille, Jego Wysokość Król Frankonii, Władca Przyzagórza i sąsiadujących ziem, Trzeci Swego Imienia, Karol Dyngenaweński Trzeci, chce was widzieć! Natychmiast!
Rycerz zbladł i mechanicznie wstał, ruszając noga za nogą ku sali tronowej.
Król był wściekły, l'Aguille od razu to poznał po tym, jak nerwowo bębnił palcami po poręczy.
-Panie, wzywałeś mnie. - Skłonił się. Aż zaschło mu w gardle; wszyscy wszem i wobec wiedzieli, że Karol Dyngenaweński był furiatem i nigdy nie dało się do końca przewidzieć reakcji monarchy.
-Możesz mi wytłumaczyć, czemu cały twój czas i, jak sądzę, pieniądze przepadły? Tyle starań i jak krew w piach!
-Mój panie, proszę mi wierzyć, że dokładam wszelkich starań, aby... - Król uniósł dłoń, uciszając tym gestem l'Aguilla, widzącego już w myślach swoją głowę spadającą z karku.
Ciszę, jaka zapanowała w sali tronowej, przerywało tylko bzyczenie dwóch much, uparcie próbujących przebić się przez szybę.
-Chcę, Robercie, byś wiedział, że nie mam do ciebie żadnych pretensji. Widziałem twoją pracę i oddanie, doceniam wszystko. Mój poseł, sir Gerad d'Agnois, wrócił właśnie z księstw Oswaldu. Nie zgadniesz, co zastał nad kominkiem tamtejszego władcy...
-Nawet nie będę próbował, mój panie. - L'Aguille odetchnął z ulgą, jednak nadal nie ośmielił się podnieść wzroku na króla.
-Cholerny łeb przeklętego smoka!
Rycerz poczuł, jak miękną mu nogi.
-Jak to będzie wyglądało? Że ja, władca Frankonii, gdzie powstają wszystkie kanony mody, czerpię wzorce z jakiegoś barbarzyńskiego księstewka, którego jeszcze sto lat temu nie było na mapie?! To nie może być!
Po plecach l'Aguilla spłynęła strużka zimnego potu.
-Czyli...
-Czniaj na tego smoka! Musimy iść z postępem! Smok już był, więc musimy wymyślić coś innego! - Król wstał z tronu i przechadzał się w tę i z powrotem po komnacie. - Wiem! - Zatrzymał się, unosząc w górę palec. „To się źle skończy” – pomyślał Robert, żegnając się ze swoimi utraconymi pieniędzmi.Tymczasem monarcha zapalił się do swojego pomysłu:
-Zamiast łba smoka, przyniesiesz mi łeb hydry!

26. października

-Dowiedziałaś się czegoś?
-Ciężko jest się czegokolwiek dowiedzieć od zwęglonych zwłok, przyjacielu.
Smok wyraźnie posmutniał. Było mu też trochę głupio, że nie potrafił się powstrzymać. Spojrzał z nostalgią w niebo i zatęsknił za czasami, gdzie niewielu ośmielało się podnieść na niego rękę, a tych, którzy próbowali, dało się zliczyć na szponach jednej łapy, więc miał święty spokój. Chłopi zostawiali mu na skraju pól krowy, owce i inne bydlęta, w związku z czym nie miał potrzeby martwić się o polowania. A potem wszystko się zmieniło; ludzie nauczyli się od krasnoludów władania bronią palną i każdemu nagle zaczęło się wydawać, że może pokonać smoka...
-Nie martw się, znalazłam też jednego całkiem żywego, stał na czujce.
-Świetnie! - Gad rozpostarł błoniaste skrzydła, przez które przebijało się słabe światło zachodzącego słońca. - Co powiedział? - Był podekscytowany jak małe dziecko oczekujące prezentu.
-Że przysłał ich, podobnie jak wcześniejszych, niejaki sir Robert l'Aguille.
-L'Aguille? Z Frankonii pewnie?
-Tak. Właśnie stamtąd.
Smok nabrał głęboko powietrza i dmuchnął w niebo oślepiającym jęzorem płomienia. Oczy rozjarzyły mu się wściekłością.
-Wszyscy dostali sporo pieniędzy za przyniesienie smoczego łba – kontynuowała Yuviel.
-Gdzie jest ten, którego schwytałaś? - zagrzmiał zwierz.
-No cóż, nie był mi już potrzebny, więc strąciłam go w przepaść – beztrosko odparła elfka. Smok machnął parę razy skrzydłami, unosząc się nad ziemią i zniżył łeb osadzony na długiej, wężowej szyi, by Yuviel mogła wdrapać mu się na kark.
-Dokąd lecimy? - zapytała, starając się przekrzyczeć wiatr.
-Do Frankonii. Odwiedzimy pana l'Aguille.
-Drechtor, co ty zamierzasz?!
-Jak to co? Spalę wszystko w cholerę!

Ostatnio edytowany przez kapadocja (2015-07-29 21:14:51)


Jedyna możliwość żonatego mężczyzny, by w domu mieć ostatnie słowo, to przyznać rację żonie

Offline

#2 2015-07-30 10:03:32

 Crane

Poszukuje elektro w Berlinie

2995381
Skąd: Częstochowa
Zarejestrowany: 2009-12-18
Posty: 1359
Punktów :   
Armia Warmachine & Hordes: Retribution of Scyrah

Re: Ciężko jest się czegokolwiek dowiedzieć od zwęglonych zwłok

Trochę to jak Pulp Fiction, chociaż zakończenie takie mało zaskakujące.

Offline

  • Index
  •  » Artykuły
  •  » Ciężko jest się czegokolwiek dowiedzieć od zwęglonych zwłok
Forum "Rycerze y Kupcy" (c) 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone dla gen. Szramy. free counters Free Page Rank Tool

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
BetónovĂŠ Ĺžumpy Medzev