Ogłoszenie

Witamy na Forum "Rycerze y Kupcy"!

Linki:

- Regulamin Forum
- Dzielnica Mieszkalna (Przedstaw się tam koniecznie!)
---> -AKTUALNE SPOTKANIE KLUBU <---
- Administracja Forum
- Giełda Forumowa

#1 2012-11-06 20:18:32

 kapadocja

Był statystą w Avatarze

24643945
Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-26
Posty: 574
Punktów :   
Armia w WFB: Wood Elves

Anioł Stróż

Przedstawiam Wam pojedynkowe opowiadanie z forum literackiego:


- Thomas był moim pierwszym podopiecznym. Byłem strasznie podekscytowany rolą, jaką mi przeznaczono; do tej pory nie miałem żadnej styczności z ludźmi, słyszałem o nich różne opinie z ust przyjaciół, jedne lepsze, inne gorsze. Choć tych drugich zdecydowanie więcej. Ja dopiero miałem się przekonać, jak jest naprawdę, dlatego z olbrzymią niecierpliwością oczekiwałem pojawienia się MOJEGO człowieka.

Urodził się jako zdrowy, silny chłopczyk i nic nie zwiastowało koszmaru, jaki miał mi zgotować. Gdy Thomas tylko nauczył się chodzić tuptał wszędzie na swoich krótkich nóżkach, piszcząc radośnie. Był bardzo ciekawski, wszędzie było go pełno. Tego dnia mały Tom odkrył Schody. Była to dla niego przeszkoda nie do przejścia, bowiem mądrzy i zapobiegliwi rodzice odgrodzili swoją pociechę od Schodów barierką specjalnie służącą do tego celu. Tommy uwielbiał stać przy barierce, i trzymając się jej, wesoło podskakiwać, śmiejąc się wniebogłosy. Siedziałem zawsze obok, łykając kolejne pastylki na migrenę, które i tak nie pomagały, gdy nagle zauważyłem, że producent zabezpieczenia nie zadbał wystarczająco o jakość oferowanego klientom produktu. Jedna ze śrub odkręciła się i barierka, o którą opierał się chłopczyk, runęła w dół schodów. Chciałem go złapać, ale bardzo ciężko jest mi oddziaływać na fizyczne przedmioty czy ludzi (choć fizyczność świata nie ma z tym problemu względem mojej osoby - ja też często uderzałem się małym palcem u stopy w kanty mebli i bolało jak cholera), więc dziecko przeleciało mi przez palce. Niewiele myśląc, rzuciłem się pod niego, by zamortyzować upadek. Razem spadliśmy na parter. Przerażona matka, gdy tylko usłyszała rozpaczliwy płacz Thomasa, siedzącego bezradnie na podłodze, od razu znalazła się przy brzdącu. Podniosła go, przytuliła mocno i zawyrokowała, że trzeba jechać do szpitala, by zobaczyć, czy nic naprawdę mu się nie stało.

- To prawdziwy cud, proszę pani – powiedział wysoki mężczyzna w białym kitlu, oglądając prześwietlenie i badając ogólny stan malucha. I tak oto Thomas swój pierwszy upadek zakończył małym guzem, ja natomiast połamałem skrzydło w dwóch miejscach. Obolały i zły, wróciłem do domu, by nadal sprawować pieczę nad przydzielonym mi małym człowiekiem.

Innym razem, gdy Thomas obchodził swoje drugie urodziny, wpadł na genialny pomysł napicia się babcinej kawy. Dorośli, zajęci oglądaniem kolejnego filmiku z jubilatem w roli głównej, powszechnymi ochami i achami, jaki to on mądry, jak urósł, jak słodko się bawi i rozbrajająco uśmiecha, nie zauważyli nawet, że ich pociecha raźno paraduje z wielkim kubkiem wrzącego jeszcze napoju. Gdy to zobaczyłem, włos zjeżył mi się na głowie. Jedyne, co zdążyłem zrobić, gdy przechylił kubek, to podłożyć rękę przed jego usta, zasłaniając również szyję i brzuch. Naczynie wypadło z małych rąk, chłopiec zaniósł się płaczem i dopiero wówczas zwrócono nań uwagę. I znowu, po obejrzeniu ciekawskiego człowieczka uznano, że to cud, iż się nie poparzył. On nie. Mnie do tej pory pozostała na przedramieniu i dłoni pomarszczona blizna.

Przez dłuższy czas pilnowano go sumiennie, żywe srebro zawsze było pod czujnym okiem któregoś z opiekunów. Pewnego razu wybraliśmy się na plac zabaw. Ciocia Thomasa lepiła z nim babki z piasku, kręciła na karuzeli, czuwała, gdy zjeżdżał ze zjeżdżalni. Usłyszała dzwonek telefonu i zaczęła poszukiwać go w przepastnej torebce, spuszczając z oka Tommy'ego tylko na moment. To wystarczyło, by chłopczyk podbiegł do rozbujanej huśtawki, która już, już, pędziła z niemałą prędkością ku jego brodzie. Rzuciłem się, niby najlepszy bramkarz, zbierając cios na siebie i przewracając malucha. Ten oczywiście rozbeczał się, gdy klapnął na tyłek. Poza tym nic mu się nie stało. Ja natomiast straciłem górną jedynkę i potężnie rozbiłem wargę. Miałem serdecznie dość. W myślach złorzeczyłem temu małemu potworowi, ale zaraz ogarnął mnie straszny wstyd; nie powinienem był przecież, mam go chronić, takie jest moje zadanie przydzielone przez Pana, po to powstałem. Chociaż w tamtych chwilach chyba wolałbym być Turkuciem Podjadkiem. Albo amebą.

Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy oberwałem, pilnując mojego podopiecznego. Byłem totalnie zrezygnowany, machinalnie odpychałem go z toru lotu kamienia, rzuconego przez kolegę z sąsiedztwa, podsadzałem, gdy uciekał przez płot przed rozjuszonym psem właściciela sadu, gdzie z przyjaciółmi kradli niedojrzałe jabłka. Oczywiście kamień uderzał wtedy w moją głowę a kundel szarpał łydki. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Młody człowiek rósł jak na drożdżach i tak oto stał się na tyle duży, by, ku mojemu utrapieniu, sprawić mu kolejną machinę zagłady – rower. Rower, jak to rower, miał dwa koła, pedały z odblaskami, był kolorowy, a u kierownicy pysznił się upiorny klakson. Wspominałem o migrenach? Teraz wrzaskliwa kakofonia dobywająca się z piszczałki rozsadzała mi czaszkę od środka. Mimo to zawsze byłem w pobliżu Thomasa, gotów ochronić go własnym ciałem przed każdym niebezpieczeństwem. Od samego rana miałem złe przeczucia. Byłem pewien, że Tommy wywinie mi jakiś numer. I nie zawiódł moich oczekiwań. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Dominikiem, urządzili wyścigi. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby jeździli po parku albo na podwórku któregoś z nich. Ale nie; chłopcy wpadli na koncept, że z górki będą jechać szybciej. Jak postanowili, tak zrobili. Szkoda, że żaden z nich nie pomyślał o wpadnięciu z dużą szybkością na ruchliwą ulicę, która wieńczyła ich trasę morderczą metą. Siedziałem na trawie i leniwie żułem soczyste źdźbło, gdy przemknęli obok mnie na swoich wehikułach. Aż pióra mi zafurczały. Odprowadziłem ich wzrokiem i wtedy dopiero dostrzegłem, że pędzą wprost na jezdnię. Zerwałem się jak oparzony i pognałem za nimi. Rozłożyłem skrzydła i z trudem parłem pod wiatr. Chłopcy już, już prawie dojechali.

- Psiakrew, cholerny bachor! – Anioł o czarnych jak sadza włosach zrównał się ze mną w locie i razem popędziliśmy na ratunek Tommyemu i Dominikowi. Nie było czasu na jakąkolwiek ocenę sytuacji. Rowery nieomal wjechały na dwupasmówkę. Jedyne, co mogłem zrobić, to wylądować tuż przed Thomasem. Tak też zrobiłem; uderzył we mnie całym impetem, spadł z siodełka, upadając koło krawężnika, ja natomiast poleciałem w tył. Tuż przed gnającą ciężarówkę.

Pobyt w anielskim uzdrowisku wspominam jako upragnione wakacje. Połamane skrzydła długo nie chciały się zrosnąć, pęknięty piszczel lepiej radził sobie z rekonwalescencją. Współczułem biedakowi, który mnie zastępował, ale nie mogłem odmówić sobie tych chwil lenistwa. Zwłaszcza, że umilone były wykradzionym czasem spędzonym z prześliczną anielicą, która się mną opiekowała. Chociaż raz ktoś troszczył się o mnie. Była ciepła, życzliwa, pruderyjna i dobra. Zakochałem się, tak po prostu. I zaraz potem musiałem wrócić do mojej zmory. Tęskniłem za skrzydlatą pięknością, przez co byłem mniej uważny. I wtedy właśnie Thomas złamał nogę. Spadł z roweru. Przygoda z szosą niczego go nie nauczyła. Postanowiłem, że teraz będę dbał tylko o jego zbawienie, a nie, jak do tej pory, zdrowie i życie. Miałem dość wiecznego bólu, jaki mi sprawiał, co z tego, że nieświadomie. Przestało mnie obchodzić, czy będzie jeździł na wózku, czy stanie się światowej sławy lekkoatletą. Przez swoją poprzednią troskę nigdy już nie wzniosę się pod niebiosa, czując w piórach chłodny wiatr. Równie dobrze mógłbym uciąć sobie skrzydła tasakiem.

W szkole średniej pogodny dotąd i dobrze ułożony chłopak zamienił się we wcielonego diabła. Nie wiem, ile było w tym winy środowiska, w jakim zaczął się obracać a ile w nim samym. Myślę, że szukał akceptacji nowej grupy, chciał być tym najfajniejszym, najbardziej wyluzowanym i wystrzałowym. Tymczasem zamienił swoje życie i życie rodziców w prawdziwe piekło.

Zaczęło się niewinnie, od kilku papierosów wypalonych na szybko w ubikacji, wspólnie z kilkoma kolegami. Każdy zaciągał się niewprawnie i podawał fajkę dalej, następnemu. Następnie uznali, że szkoła jest nudna i do bani, więc postanowili przestać odwiedzać jej mury, przedkładając nad edukację smakowanie tanich trunków wielosiarkoowocowych. A potem przyszedł czas na niewinną i zajebistą trawkę. Przyglądałem się temu wszystkiemu i zachodziłem w głowę, co się dzieje z tym człowiekiem, gdzie on ma rozum. Działała tylko wolna wola. Dokonywał coraz gorszych wyborów, na nic zdawały się łzy matki i krzyki ojca, na nic były dyrektorskie groźby wydalenia ze szkoły. Tom nic sobie z tego nie robił, śmiejąc się szyderczo wszystkim w twarz.

Teraz życie śmiało się w twarz jemu. Jak niewiele trzeba, by człowiek upadł! Pogrzebał wszystko żywcem, z szaleństwem w pijanych oczach kamienując rodzicielską miłość. Kolejny raz wrócił do domu nieomal na czworaka, jak zwierzę. Znowu dobijał się nocą do drzwi, bo nie mógł trafić kluczem do zamka.
- Spójrz na siebie! Co ty ze sobą robisz?! – wrzeszczał ojciec Thomasa, szarpiąc go za ramię
- Spierdalaj – wycedził w odpowiedzi przez zaciśnięte zęby, walcząc z nadpływającymi mdłościami.
- Nie, młody człowieku. To jest mój dom, w którym obowiązują moje zasady. I jedyną osobą, która go opuści, będziesz ty! Nie chcę cię rano widzieć! Masz się stąd wynieść, dość mam wstydu, jaki mi przynosisz! – Ciszę, jaka zapadła, przerywał tylko płacz matki Toma. Nikt nie potrafi tak bezkrytycznie kochać jak matka. Tylko dobry Bóg.
- Jessstem dorossły i będę robił co mi się podoba, sssłyszyssz?!
- Właśnie widzę! Powiedziałem: rano ma cię tu nie być! Przekonamy się, jaki jesteś dorosły! – Trzaśnięcie sypialnianymi drzwiami było definitywnym zakończeniem rozmowy. Tom wykonał tylko obelżywy gest i przewrócił się tam, gdzie stał, zasypiając w kałuży własnych wymiocin.


Doskonale pamiętam, jak w kilka lat później siedziałem obok Thomasa na więziennej pryczy. Handel narkotykami, kradzieże i włamania w końcu zemściły się. Koledzy, którzy przygarnęli Toma po opuszczeniu przez niego rodzinnego domu, w obliczu groźby wysokich wyroków podali go na tacy, sami ulatniając się, jak gaz z nieszczelnej rury.
- Na co mi to było... – Ukrył głowę w ramionach i kiwał się jak sierota na twardym łóżku.
- Ostrzegałem cię, Tommy, wiele razy. Ale ty nie słuchałeś. Tak jak nie słuchasz teraz, biedaku. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że nie możesz mnie usłyszeć – odpowiedziałem. Objąłem go ramieniem, chociaż i tak pewnie tego nie poczuł.
- Jestem nikim.
- Mylisz się, jesteś po prostu słabym człowiekiem, który błądzi...
- Zgubiłem się, teraz dopiero to dostrzegam.
- Heh, lepiej późno, niż wcale, Tommy. Nie wszystko stracone, przyjacielu, póki serce bije wszystko może się wydarzyć.
- Jakim ja byłem koszmarnym idiotą! Jakim skończonym dupkiem.
- Nie da się ukryć. Ale miałeś szczęście, byli ludzie, którzy cię kochali.
- RYKWA, jak strasznie chce mi się jarać... – mruknął pod nosem a ja westchnąłem zrezygnowany. Pewnych nawyków nie da się wyplenić.


Wszystko byłoby milion razy prostsze, gdybym mógł objawić się Thomasowi. Pewnie podniósłbym go za kołnierz, wytrzaskał po pysku, powiedział wszystko, co o nim myślę i kazał zrobić coś ze sobą. Ale nie mogłem. Mamy jasno określone prawo: ludzie muszą wierzyć, nie wiedzieć. Nie znoszę utrudniania sobie życia, ale cóż, taki jest plan Pana i nie mnie oceniać reguły, jakie wyznaczył. Ja muszę pokornie grać w zgodzie z zasadami.


W gruncie rzeczy pobyt w wiezieniu uważam za błogosławieństwo. Thomas oczywiście miał zgoła odmienne zdanie na ten temat, ale jego wybryki związane ze złymi wyborami na szczęście się skończyły. Mógł co najwyżej wdać się w jakąś bójkę na spacerniaku, ale chyba dotarło do niego, że jeśli będzie grzeczny, to szybko wyjdzie.


- Wiesz chłopie, życie jest totalnie do dupy. A bez fajek jeszcze bardziej. – Gdy usłyszałem głos Toma odwróciłem się do niego ze zdziwieniem. Przez chwilę szukałem wzrokiem osoby, do której mówił; wdzięcznym słuchaczem okazał się być sporych rozmiarów szczur, z wygryzioną szczerbą na uchu i bielmem na lewym oku. Ot, taki weteran, który stojąc słupka pracowicie pochłaniał kolejny kęs chleba, podawanego przez Toma. Szczur, jak to szczur, nie przejmował się monologiem człowieka, interesownie rozglądając się za pożywieniem.
- Nie jest tak źle, Tommy. Trzeba tylko nauczyć się podejmować odpowiednie decyzje. – Ze zdziwieniem zauważyłem, że i mnie zaczynało brakować gryzącego dymu z palonych przez Toma papierosów. Zaczynałem rozumieć jego poirytowanie, co okrutnie mnie zdumiało.
W zasadzie sam sięgnąłem do miejsca, w którym powinna być klapa kurtki, by wyciągnąć z tekturowej paczki porcję tytoniu, troskliwie owiniętą w bibułkę. Zakląłem pod nosem i usiadłem na pryczy.


Szczur był naszym częstym gościem. Tommy przykucał naprzeciw zwierzęcia i mówił do niego, jakby tamten był najserdeczniejszym przyjacielem skazańca. A szczur siedział na tłustym tyłku i kiwał się w przód i w tył, nieustannie poruszając wąsiskami.
- Myślę, że jak już stąd wyjdę, to odwiedzę staruszków.
- Dobry pomysł. Tylko nie próbuj znowu ich okradać. – Obaj zaciągnęliśmy się siwym dymem z podłych papierosów. Doprawdy, nie mam pojęcia skąd Tommy je wziął, ale chwała mu za to.
- Przyjdę i powiem ojcu, że miał rację, że byłem głupim gnojem i chciałbym jakoś wynagrodzić im te wszystkie nerwy. Wiesz, parszywy gryzoniu, sporo tutaj jest czasu na myślenie. Jakbym miał siedzieć dłużej, to pewnie szajba by mi odbiła, a tak... Przemyślałem sobie to i owo. – Szczur nic nie robił sobie z Tommy'ego i spokojnie pucował futerko, przyjmując coraz bardziej ekwilibrystyczne pozycje.
- Cieszę się, Tommy, że wreszcie do tego dojrzałeś. Bardzo miło mi to słyszeć.
- Przeproszę matulę, chyba tylko ona we mnie wierzyła. Zawsze mi powtarzała, że niezależnie od tego, co się stanie, i tak będzie mnie kochała. Poczciwa kobiecina. – Kolejny kłąb dymu wypełzł z naszych warg.
- Jak Bóg. On też kocha bez względu na wszystko. – Tommy zmarszczył brwi i spojrzał mi prosto w oczy, byłem pewien, że przez moment mnie ujrzał.
- Jak Bóg. On też kocha bez względu na wszystko – powtórzył bezwiednie. - Ona w niego wierzyła... Więc coś pewnie w tym jest. – Wyrzucił niedopałek w róg celi i rozparł się wygodniej na pryczy.
- Boże, jeżeli faktycznie jesteś gdzieś tam... Przysięgam, że jeśli wyjdę wcześniej, to pierwsze co zrobię, pójdę do kościoła i się wyspowiadam. Co Ty na taki deal? – Bóg oczywiście nie odpowiedział wprost, ale ja uznałem tę deklarację za dobrą monetę.
- Ile to ja czarnych za ołtarzem nie widziałem?
- Jedenaście lat, Tommy.
- W motyla noga czasu. – Szczur skończył toaletę, podbiegł do peta, który przestał dymić, porwał go w żółte zęby i zniknął ze swą zdobyczą w dziurze w ścianie.
- Do zobaczenia, stary.


Miałem już żal za grzechy i postanowienie poprawy. Wszystko szło ku lepszemu. Jeszcze tylko spowiedź, pokuta i zadośćuczynienie bliźnim. Najważniejsze, że znowu zaczął myśleć o Bogu. I nie przestał, bo następnego dnia z samego rana strażnik oznajmił, że wniosek Thomasa o przedterminowe zwolnienie został rozpatrzony przez sąd pozytywnie. Tommy nie posiadał się z radości. W rogu celi zostawił swojemu futrzanemu kompanowi pokaźną stertę żarcia i podśpiewując pod nosem opuścił szare mury zakładu karnego, za którymi czekał nań trudny i nieprzewidywalny świat odpowiedzialności za własne czyny. W duchu modliłem się, by Tom pamiętał o złożonej Panu obietnicy. Ludzie często mają zwyczaj targowania się z Bogiem, a gdy już otrzymują to, czego chcieli, wówczas przypisują ten fakt szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, własnym umiejętnościom, bądź czemukolwiek innemu, byle tylko nie Stwórcy.


Nieomal wszystkie troski mnie opuściły, gdy ujrzałem, że Tom swoje kroki faktycznie kieruje w stronę najbliższej świątyni. Usiadł w ławce, zamknął oczy i wyglądał, jakby spał, jednak ja czułem, że rozmawia z Panem. Pierwszy raz od bardzo dawna. W końcu padł na kolana, oparł czoło na złożonych dłoniach a spod zamkniętych powiek wypłynęły łzy. Uśmiechnąłem się, widząc tę wzruszającą scenę. Syn marnotrawny powrócił. Delikatne dzwonki, a zaraz po nich dostojny głos organ oznajmiły początek nabożeństwa. Tommy był zasłuchany we wszystko jak małe dziecko, tak samo ufny i otwarty. Przedterminowe zwolnienie było cudem, jego małym, prywatnym cudem, dostrzegalnym i zarezerwowanym tylko dla niego. I potrafił za ten cud podziękować. W konfesjonale nieopodal usiadł stary, poczciwy ksiądz. Przerzucił stułę przez barierkę i czekał, by w imieniu Jedynego odpuszczać grzechy tym, którzy po to przyszli. Thomas dosyć długo zwlekał, widziałem, że się obawia, zbierał się parę razy, zanim wreszcie zdecydował.
- Niech pan się nie boi, ksiądz nie gryzie. – Staruszka stojąca w niewielkiej kolejce do konfesjonału uśmiechnęła się do niego ciepło. Tom był zdenerwowany i było to po nim widać na pierwszy rzut oka.
- Niech pan idzie przede mną, zanim się pan rozmyśli i ucieknie – zażartowała babuleńka i delikatnie pchnęła go w stronę skrytego za drewnianą kratką kapłana.


Spowiedź Thomasa była długa. Płakał. Łzy, które spływały z oczu oczyszczały duszę, słowa skruchy same płynęły z ust, a gdy usłyszał trzykrotne stuknięcie w drewno wstał wyprostowany, dumny i lekki jak piórko.
- To jest ten moment. – Wydawało mi się, że usłyszałem w swojej głowie właśnie takie zdanie. Zmarszczyłem brwi i nie wiedziałem jak mam je zinterpretować. Ksiądz przy ołtarzu skończył rozdawać komunię, Tommy wracał do ławki, by ponownie paść na kolana i dziękować Bogu za wolność, za przebaczenie, za życie.


Opuściliśmy chłodny kościół i wyszliśmy na niewielki plac, zalany sierpniowym słońcem. Przekroczyliśmy bramę i wmieszaliśmy się w tłum, sunący przez gwarne centrum miasta. Tom szedł szybkim krokiem, z wysoko podniesionym czołem i uśmiechem na ustach mijał innych przechodniów, których pełno było na tej ruchliwej ulicy
- To jest TEN moment! – Ponownie usłyszałem głos.


Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zebrałem całą swoją moc, pozwalającą mi na jakie takie oddziaływanie na materialny świat i pchnąłem Toma prosto pod koła ciężarówki. Kierowca nie miał szans zareagować, Thomas zginął na miejscu. Był w stanie łaski uświęcającej, więc miałem pewność, że przekroczy bramy czyśćca, a stamtąd niechybnie osiągnie zbawienie, oczywiście po stosownej pokucie. To było najlepsze, co mogłem dla niego zrobić. Przecież zbawienie duszy jest naszym priorytetem, nie utrzymywanie śmiertelnego ciała jak najdłużej żywym, prawda? – Anioł spojrzał z szaleństwem w oczach na posępne postaci, które w milczeniu przysłuchiwały się jego opowieści.
- Owszem, Samitielu, zbawienie jest najważniejsze. Ale nie takimi metodami. Przykro mi, ale nic nie możemy dla ciebie zrobić. Zbuntowałeś się. Zwróć nam skrzydła. Zostaniesz na ziemi, jako jeden z ludzi. Ale nie umrzesz. Zostaniesz tam na zawsze.
- Błagam, nie odbierajcie mi skrzydeł! – Samitiel padł na kolana i kurczowo uczepił się powłóczystej szaty Arbidiela. Archanioł spojrzał na niego z góry, wyszarpnął materiał z rąk klęczącego upadłego i rzekł:
- Módl się do Pana. Być może w swojej łaskawości okaże ci litość gdzieś u kresu czasów. Żegnaj, Samitielu.


Jedyna możliwość żonatego mężczyzny, by w domu mieć ostatnie słowo, to przyznać rację żonie

Offline

#2 2012-11-09 10:58:06

 Cobalt

Lubi mocne wejścia

Skąd: Khatovar
Zarejestrowany: 2010-12-06
Posty: 351
Punktów :   
Armia w WFB: High Elves

Re: Anioł Stróż

Gratuluję pomysłu na zajefajny zwrot akcji


==========================
  Achievement unlocked: Left the house
==========================

Offline

#3 2012-11-09 16:11:59

 Gruby

PrzeSPAMny Pisaczyciel

Skąd: Częstochowa
Zarejestrowany: 2011-08-24
Posty: 2036
Punktów :   
Armia w W40: Orkz [Evil Sunz]

Re: Anioł Stróż

No, punkt kulminacyjny był epicki:)


http://www.nodiatis.com/pub/19.jpg


Born to Lose - Live to Win

Offline

#4 2012-11-09 18:07:41

 kapadocja

Był statystą w Avatarze

24643945
Skąd: Salt Lake City
Zarejestrowany: 2009-12-26
Posty: 574
Punktów :   
Armia w WFB: Wood Elves

Re: Anioł Stróż

dzięki

anyway, dziwnie wyglądają te cenzurki w miejscach, gdzie powinien być twardy wulgaryzm

Ostatnio edytowany przez kapadocja (2012-11-09 18:21:09)


Jedyna możliwość żonatego mężczyzny, by w domu mieć ostatnie słowo, to przyznać rację żonie

Offline

#5 2013-11-10 21:13:14

NotowanyHE

Hehe, zaczynam

Zarejestrowany: 2013-08-03
Posty: 13
Punktów :   

Re: Anioł Stróż

zaje zaje zaje fajne prosi się o komenta
"I niech to będzie przestrogą dla wszystkich to się dzieje gdy zamiast siedzieć grzecznie przed komputerem szlajamy się po mieście"

Offline

Forum "Rycerze y Kupcy" (c) 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone dla gen. Szramy. free counters Free Page Rank Tool

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
stomatolog warszawa